wtorek, 7 grudnia 2021

Polecane poczytanki

 


"(...) Skoro życie jest kiepskim żartem,

 róbmy przynajmniej to, co do nas należy"

V. Woolf




W ramach grudniowych okoliczności różnych, których wspólnym mianownikiem jest "czas", polecam kilka tekstów powstałych w wyniku, czy też w związku z nim...

Czyli kolejno słów parę

O wartości pracy i pracoholiźmie, czy też odwrotnie

O prawach pracowniczych "obsługi" lub "odśnieżających" w kontekście praw człowieka

Próbka porównująca jak decyzje podejmują medycy

A dla uczących, choć nie tylko... Jak uczyć by nauczyć...

W życzeniem zdrowia i spokoju nie tylko około świątecznie, ale i noworocznie

🌲🌲🌲❄⛄🎅

czwartek, 30 września 2021

Cześć...


"Najważniejsze jest by żyć marzeniami, ale swoimi, a nie innych ludzi…"


Z ostatnim dniem września, przy nie odpuszczającej od co najmniej ostatniego blogowego wpisu, biegunce myślowej o turkusie … i niejako w podsumowaniu czerwono -bursztynowej rzeczywistości wokół, niestety nie mającej nic wspólnego z urodą kolorów jesieni...  najkrócej jak to możliwe, a i poniekąd tradycyjnie już na tym blogu, cudzymi słowami (tym razem K.J. Drozd) stwierdzam:


<<"Nigdy nie jest za późno"


Nikt, kto dał z siebie wszystko

Po wszystkim nic nie żałował

Gdy błędy popełniał - nie burzył

Lecz, tak naprawdę - budował.


Nikt, kto osiągnął sukces

Do końca nie zrezygnował

A kiedy coś mu nie wyszło

To w piasek głowy nie chował.


Nikt, kto dotarł do celu

Wcześniej nie skapitulował

Gdy było trudno, upadał

Wstawał i dalej próbował.


Nikt, kto spełnił marzenie

Za lękiem się przed nim nie schował.

Nigdy nie jest zbyt późno,

By zacząć wszystko od nowa>>.


Tytułowe "cześć" to nie przypadek… tym słowem wszystko się zaczyna i wszystko się kończy. A zatem… cześć...

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Marzy mi się turkus…

 

To, jaka jest praca – nasze doświadczenie jej i  nasze na nią reagowanie – zależy w znacznym stopniu od tego, jak zorganizowany jest proces pracy…”


S. Bowles, R. Edwards, F. Roosevelt


Czas mija nieubłaganie… i mój, chyba najdłuższy w życiu, urlop zbliża się ku końcowi…  Co prawdopodobnie skutkuje tym, że szczególnie w ostatnich tygodniach, występuje u mnie znaczne wzmożenie intensywności marzeń… skupionych na, czy też wokół … turkusów… Tym razem jednak, swój dość bogaty wachlarz, potencjalnych kierunków przyszłych podróży pozostawię nadal w sferze osobistej, tytułowy zaś TURKUS odniosę do sfery zawodowej. 

Od momentu pojawienia się w 2014 roku, na rynku książki „Pracować inaczej”, autorstwa F. Laloux, turkus zarezerwowano dla opisów dotyczących funkcjonowania ściśle określonego typu organizacji. Takiego, który stanowi najwyższą formę, w ewolucyjnej ścieżce ich rozwoju w ogóle. Na marginesie warto wspomnieć, że „Idea Turkusowej Organizacji” opisana w ww. książce, sama w sobie nie jest już tak nowa. Ponieważ jej założenia można znaleźć w pracach m.in. E. Deminga, czy P. Druckera, ale co ważniejsze także i w praktyce funkcjonowania wielu firm, w tym także i w Polsce. Stąd i u mnie pojawia się pytanie, na ile idea ta jest, czy też mogłaby być, i czy w ogóle powinna… znaleźć zastosowanie w przypadku specyfiki miejsc i stanowisk pracy, przewidywanych dla przedstawicieli zawodów medycznych, w tym także i tych, mających na uwadze kształcenie przyszłych ich adeptów? By nie narzucać czytającemu własnej nań wersji odpowiedzi, przywołam poniżej kilka elementów charakteryzujących „turkusowy model organizacyjny”. Rozpoczynając od tego, że tworzy się on niejako samoistnie… w procesie samo zarządzania. Pracownicy sami określają swoje miejsce w organizacji, przyjmując na siebie role i zadania, będące w zgodzie z ich własnymi preferencjami i możliwościami. Współpracownicy nie muszą każdorazowo godzić się z decyzjami innych. Sami pracownicy także zmieniają dynamikę swojej bieżącej pracy, a decyzje podejmowane są wówczas, gdy zachodzi rzeczywista potrzeba ich podjęcia… Aby ww. procesy były skuteczne, a do tego na najwyższym z możliwych poziomie, pracownicy powinni już w rzeczywistym czasie, posiadać pełny dostęp do informacji. Wynika to z prostego założenia, że każda asymetria informacji jest pożywką dla nieformalnych hierarchii, a te z kolei podkopują zaufanie w organizacji – czyli niszczą ten uznawany za najcenniejszy w „turkusowej organizacji” zasób. Proces podejmowania w niej decyzji, często nazywany jest doradczym, ponieważ pozostawia w tym zakresie, każdemu pracownikowi pełną swobodę. W „turkusowych” firmach rezygnuje się z formalizowania stanowisk kierowniczych (zwłaszcza na poziomie szczebla średniego). Tym samym maksymalnie spłaszcza się ich strukturę. Stanowiska kierownicze w zespołach zostają zastąpione funkcją reprezentanta, który ma za zadanie przede wszystkim wspierać członków zespołu w procesie podejmowania decyzji. Opierając się przy tym na swoich rzeczywistych kompetencjach, zbudowanych nabytymi doświadczeniami i wiedzą, a nie w wyniku obsadzenia danego stanowiska w bliżej niedookreślonej formule, bazującej na towarzysko – osobistych układach. Przełożeni w „turkusie”, o ile już w ogóle są, to nie kontrolują pracowników. Tym bardziej w dziwacznie karykaturalny sposób, szukając jedynie ich słabych stron. „Turkus” przewiduje, iż to sami pracownicy będą wyznaczać sobie zakres pracy i cele, do realizacji. Opierając się na czterech głównych jego zasadach, tj.: 1. Robię to co potrafię (domniemając, iż robię to co lubię, a zatem robię to najskuteczniej, jak to tylko możliwe…), 2. Robię to, co potrzebne… (i zasadne dla mojej roli… a tym samym i dla „organizacji”, postrzeganej jako całość - kompleks…), 3. Jestem za to („co robię…”) odpowiedzialny, a nie za wszystko, co tylko uda mi się przypisać, czy też wręcz za wyniki będące efektem cudzych, błędnych decyzji…), 4. Wszystko to, co robię, mogę w dowolnym momencie i sposobie zmienić, z zachowaniem jednego warunku, tzn. stosując się do przywołanych powyżej punktów 1 – 3. Dając pracownikom możliwość działania w myśl ww. zasad, w „turkusie” pobudza się ich kreatywność. Co w połączeniu ze swobodą podejmowania decyzji sprawia, że pracownicy czują się współodpowiedzialni za firmę, czują, że pracują na „wspólne coś”. Finalnie jeszcze bardziej zwiększając swoje zaangażowanie. Model taki opiera się przede wszystkim na uczciwości i wzajemnym zaufaniu. Zdaniem A. Blikle turkusowe zarządzanie odbywa się w myśl zasady „Decydują Ci, którzy wiedzą, a reszta ma do nich zaufanie”. Oznacza to, że w tego typu organizacji, decyzje może wziąć na siebie każda osoba w zespole, do zbudowania którego niezbędnym jest (o czym wspominałam w poprzednim wpisie), wysoki stopień wzajemnego zaufania między członkami. Niestety, lub stety grupa pracownicza, to jeszcze nie zespół, i co ważne, to nie stanie się ona zespołem, jedynie wówczas, gdy użyjemy wobec jej członków, nazwy „zespół”… o czym nie można w odniesieniu do „turkusu” zapominać. Wpisana w „turkus” autonomia pracowników, zgodnie z teorią autodeterminacji, umożliwia maksymalne wykorzystanie potencjału każdego z nich. Teoria ta zakłada, że człowiek kieruje się trzema głównymi potrzebami, tj.: kompetencji (poczucia własnej efektywności i sensu podejmowanych działań), autonomii (poczucia realnego wpływu na określone działania) oraz potrzebą relacji (zaspakajając przestrzeń do wymiany naszych doświadczeń). Generując tym samym znacznie wyższą efektywność każdego z członków/ pracowników. Ponadto „turkusowa organizacja” nie zarządza karierami swoich pracowników. Każdy jest odpowiedzialny za proces odkrywania swojego powołania i wytyczanie sobie własnej ścieżki rozwoju. Pracownicy np. mają pełną swobodę w wybieraniu szkoleń, odpowiadających ich potrzebom, w zależności od podjętej przez nich roli. W modelu opartym na samo zarządzaniu, to autentyczność relacji z drugim człowiekiem staje się jego podstawą. A konieczny dla jej zaistnienia konstruktywny feedback, stwarza uwarunkowania dla uzyskania przez pracowników, opisywanej przez Laloux „pełni”. Za którą uznaje się poczucie, że można, także w pracy „być sobą”, i być akceptowalnym, takim jakim się jest. Pozwala to na sprawne osiąganie trzeciego z filarów „turkusu”, za który uznaje się osiągnięcie ewolucyjnego celu. Formułowanego w organizacjach, jako misja i wizja… Decydujące znaczenie w „turkusowych organizacjach” przypisuje się przede wszystkim autonomii pracowników oraz obowiązującej we wszystkich jej zespołach, kulturze feedbacku właśnie. Ta jednak w dzisiejszych realiach wymaga niekiedy, już nie tylko wysokiego poziomu umiejętności komunikacyjnych, ale i niejednokrotnie, po prostu odwagi. W tym miejscu warto wspomnieć o jeszcze jednym filarze „turkusu”, za który uznaje się jej transparentność. Rozumianą, jako bieżące i systematyczne, dzielenie się ważnymi (niekiedy i strategicznymi) informacjami ze wszystkimi pracownikami. A to, zwłaszcza w organizacjach, o zdecydowanie innym zabarwieniu jak turkusowe i współcześnie jest wprost nie do pomyślenia. „Turkus” opisywany przez Laloux, jest optymalną mieszaniną zielonego i żółtego, umożliwiającą nam nie tylko holistycznie patrzeć, tu i teraz, ale co ważne pozwala nam dostrzegać także wszelkie i odległe, zależności zjawisk toczących się wokół nas.

Odpowiadając na wcześniej sformułowane pytanie… „turkusowi” mówię zdecydowanie tak… Moim zdaniem „turkus” w sektorze ochrony zdrowia, powinien dominować. Dlaczego zatem tak się nie dzieje? Być może to kwestia mało turkusowej mentalności… zarówno po stronie przedstawicieli kadry rzekomo zarządzającej, a tak naprawdę rządzącej, z poziomu „kierowniczki sklepu z czasów PRL”, która, to „idei turkusu” używa jedynie, jako narzędzia PR, do reklamowania wizerunku danej placówki. Kiedyś mieliśmy „malowanie trawy na zielono”, a teraz możemy mieć „malowanie… na turkusowo”… A być może za brak „turkusu” odpowiadają rzesze konformistów, akceptujących zastany w danej placówce stan rzeczy. Dla których „nie wychylać się”, to motto życia. Bo tak jest bezpiecznie, a co chyba jeszcze ważniejsze, to tak jest po prostu wygodnie…

Być może nazbyt naiwnie, kolejny już raz, ale i w tej materii… mam jeszcze nadzieję, pomimo jej systematycznego mi studzenia… i mimo bardzo różnych osobistych, wcześniejszych doświadczeń, to nadal jeszcze liczę na spełnienie i tego tytułowego marzenia. Wierząc, że dostrzegany (jeszcze póki co w marzeniach) „turkus”, nie okaże się w rzeczywistości, co najwyżej czerwono – bursztynową mazią… Swą nadzieję opieram przede wszystkim na tym, że skoro zawody medyczne, w zdecydowanej większości, to zawody samorządowe, to gdzie jeżeli nie w nich, upatrywać lepszego gruntu dla „turkusu”? Skoro w skład tych zespołów wchodzą przedstawiciele środowisk, w myśl obowiązujących, formalnych zapisów, w pełni samodzielni i autonomiczni zawodowo, pozostaje mi jedynie pytać… kiedy? A nie czy w ogóle… Zatem czytającym i sobie życzę jak najszybciej „turkusu”… a wówczas, idąc tropem F. Laloux  „Wszystko będzie toczyło się z większą łatwością”.

piątek, 30 lipca 2021

Co dwie głowy, to nie jedna, ale czy zawsze?

 

 „Tłum bywa niebezpieczny, głupi jest zawsze

N. Bonaparte


Sezon wakacyjny ma to do siebie, iż stwarza nam w wydaniu „na żywo”, bez mała na co dzień, możliwości obserwacji różnorodnych, grupowych i nie tylko, zachowań ludzkich dziejących się wokół nas. Zaś fakt, kilkumiesięcznego, z racji kwarantannowego, ale i po części dobrowolnego odosobnienia, zdecydował w dużej mierze o tym, że pojawił się u mnie wręcz ich niedosyt. Zaspakajany jedynie na poziomie minimum, czymś na miarę substytutu, za jaki można uznać przegląd wszelkich możliwych zasobów internetowych. Co być może przyczyniło się do tego, że nastąpiło u mnie swoiste „wyostrzenie się wzroku” w tym obecnym nań patrzeniu… A może jest to po prostu wynikiem moich osobniczych uwarunkowań. Mam niemniej nadzieję, że choć po części, zdeterminowały je także dość obficie przyswojone przeze mnie zasoby literaturowe. Zaczytywane przeze mnie na przełomie kilkudziesięciu lat. W poszukiwaniu uzasadnień dla doświadczanych osobiście okoliczności, ale i sytuacji, obserwowanych w obrębie środowiska pielęgniarskiego. Natomiast bezpośrednim przyczynkiem do napisania tego postu, było zapoznanie się z kolejnym, w krótkim odstępie czasu tekstem, poruszającym tytułową kwestię. Był on, jak i poprzednie, odebrany przeze mnie, jako coś na miarę… apelu o… integrację społeczną środowiska pielęgniarskiego, wzajemną współpracę, współdziałanie, wykazanie się zbiorową inteligencją, czy też wręcz o… myślenie zbiorowe. I tak jak popieram w pełni i obiema rękoma, integrację i współpracę, czy też każdą formę współdziałania, na marginesie każdorazowo dodając „zdrowego”, czyli opartego na partnerstwie. Tak do wszelkich, kolektywnych działań podchodzę z "pewną taką nieśmiałością". Dzisiaj, mam już 100% pewności, że takowe są możliwe, ale jedynie przy zaistnieniu ściśle określonych okoliczności. Niemniej zawsze muszą być one oparte na przede wszystkim wzajemnym zaufaniu osób je tworzących. Zaufaniu, które sprzyja także i tworzeniu się późniejszych, między nimi wzajemnych, realnych i zachowywanych w dłuższym odstępie czasu (Antoszkiewicz, Robbins), a nie jedynie bliżej niedookreślonych, więzi i relacji międzyludzkich. Dlatego też przy wszystkim, tym co warunkowane jest rzeczoną „pracą grupową”, czy też „zespołową”, w odniesieniu do opisywanej grupy zawodowej, zalecałabym co najmniej, daleko idącą ostrożność. Postaram się swoje stanowisko uzasadnić, przywołując słowa kilku autorów.

Skoro podstawą wszelkiej współpracy, a zatem i każdego działania podejmowanego wespół z kimś…, jest ZAUFANIE, to czym zatem ono jest? Za Nowakowskim podam, iż „Przez zaufanie rozumie mechanizm oparty na założeniu, że innych członków danej społeczności cechuje uczciwe, kooperatywne zachowanie oparte na wspólnie wyznawanych normach”. „Powoduje ono przewidywanie lub oczekiwanie związane z zachowaniami innych osób. Zaufanie osoby A do osoby B oznacza, że osoba B działa w dobrej wierze i zawierając umowę, ma co najmniej taką samą gotowość do jej zrealizowania jak osoba A”. Natomiast Robbins opisując skuteczny zespół, wskazuje wręcz na potrzebę „wysokiego stopnia wzajemnego zaufania”. Uznając, iż jest to „wiara każdego z członków w prawość charakteru i zdolność pozostałych”. Charakteryzując go pięcioma wymiarami. Przy czym podkreśla, że PRAWOŚĆ i KOMPETENCJE, by móc mówić o jakiejkolwiek współpracy, czy integracji w zespole, muszą w świadomości wszystkich bezwzględnie zaistnieć. Pozostałe: lojalność, otwartość, konsekwencja, zdają się mieć wpływ jedynie względny. Najlepsze efekty dając jedynie przy zachowaniu w ich zakresie, czegoś na miarę złotego środka. Ponieważ np. ślepa lojalność np. względem istniejących nieprawidłowości, czy tez zbytnia otwartość, choćby ta nosząca znamiona niestosowności lub ośli wręcz upór, połączony z brakiem rzeczywistej racji, opisujące daną osobę, w kontekście jej funkcjonowania w obszarze zawodowym, raczej ogółowi tego środowiska, korzyści nie przyniesie. Sztompka zwraca ponadto uwagę, na fakt, iż poza wymiarem kulturowym dla odczuwanego poziomu zaufania, istotne są m. in.: „poziom trwałość systemu obowiązujących reguł, przejrzystość organizacji, stabilność porządku społecznego, podporządkowanie władzy regułom prawa, odpowiedzialność osób i instytucji”, co w kontekście opisywanej grupy zawodowej, szczególnie obecnie, nie pozostaje bez znaczenia. Tak jak i to, że niejako w analogii do zapałki… zaufanie tracimy tylko raz…

Encyklopedia Zarządzania, współpracę i zespołowość definiuje, jako osobliwą formę działania, charakteryzującą się „…nie tylko współzależnością w osiąganiu celów i poczuciu współodpowiedzialności, ale także zaufaniem i skuteczną komunikacją między członkami… O chęci do współpracy decydują m.in.: wyrozumiałość, empatia, gotowość do niesienia pomocy, tolerancja, czy cierpliwość”. Mając wszystkie powyższe na uwadze, widzę i to pomimo własnej wady wzroku, bardzo wyraźnie, możliwości niesione poprzez kolektywne podejmowanie działań. W pełni rozumiem też zjawiska opisywane w literaturze, jako korzyści, czy też pozytywy warunkowane funkcjonowaniem zespołowym. Do których zalicza się m. in.: efekt synergii, występowanie rozsądnej krytyki, wspieranie twórczego entuzjazmu, wyższa siła psychiczna, czy też pełnienie przez zespół roli bodźca społecznego działania. Być może właśnie sama ich świadomość, potęguje u mnie poczucie rozczarowania, towarzyszące mi za każdym razem, przy ich braku. Traktuję je każdorazowo w kategorii także i osobistej porażki. Mając pełną świadomość, iż chyba jedyną receptą na porażki w tym obszarze, była jest i pozostanie komunikacja, to wiem już także, że by móc im skutecznie zaradzać, trzeba jeszcze mieć się z kim komunikować… Niemniej jestem już chyba na takim etapie życia, że dość łatwo przychodzi mi rezygnacja z dalszych prób i jakichkolwiek działań, w okolicznościach, w których zespołowymi, są już na samym starcie, jedynie z nazwy. W rzeczywistości zaś najczęściej okazujących się być czymś na miarę „dźwigania zbędnego balastu”. Na pocieszenie pozostaje mi wówczas jedynie fakt, iż w literaturze przedmiotu, autorzy odnoszą swoje opisy do nie tyle działań grupowych, jako takich, a tylko i wyłącznie… zespołowych.  Odnosząc je do zespołu, nie tylko z nazwy nim będącego. Warto także omawiając te zagadnienia, każdorazowo nadmieniać, iż nie powinno się, niekiedy zupełnie bezkrytycznie, stosować zamiennie pojęcia: grupa i zespół, bo to nie jest to samo. Jak zauważa Potocki „Zespół jest formą rozwojową grupy… <definiując pojęcie zespół> wskazują na czynniki świadczące o jego dojrzałej formie”. Grupa to, za Adairem „… zbiór ludzi, który posiada większość, jeśli nie wszystkie z poniższych cech charakterystycznych: dające się zdefiniować członkostwo…, świadomość grupy…, poczucie wspólnego celu…, wzajemna współzależność…, współdziałanie…, zdolność działania w jednolity sposób). Słowo grupa (z j. niem.) oznacza grono, grupkę ludzi, pęk lub węzeł... „…sugerują zatem pewną liczbę osób lub rzeczy, wziętych razem i nic ponadto”. By móc liczyć na ww. wszelkie pozytywy płynące z podejmowania kolektywnych działań, a przede wszystkim na sygnalizowany w ww. apelach „efekt synergii”, poza ww. już elementami zaistnienia danej zbiorowości, konieczne stają się i pewne „dodatki”. Charakteryzujące już nie tyle grupy, co efektywnie funkcjonujące zespoły. Antoszkiewicz uznaje, iż zespół jest specyficzną grupą ludzi, która m.in. przejawia chęć do podejmowania wspólnych działań, czy też posiada poczucie doń przynależności. Robbins natomiast poza już ww. dodaje jeszcze m. in.: zaangażowanie się wszystkich we wspólne dążenia – zgodnie z wizją i celami, uprzednio wspólnie ustalonymi oraz podkreśla rolę i znaczenie przywództwa. Wszak nie od dzisiaj wiadomo, jak ponoć mawiał Bonaparte, że „Armia baranów, której przewodzi lew, jest silniejsza od armii lwów prowadzonej przez barana”. Mój sceptycyzm w promowaniu „zbiorowego myślenia” bierze się jednak przede wszystkim stąd, że obserwując środowisko zawodowe, od ponad dwudziestu pięciu lat, mogłam zdecydowanie częściej dostrzec, a niekiedy i osobiście doświadczyć, negatywnych przejawów związanych z pracą kolektywną/zespołową. Opisywane w literaturze przedmiotu, m. in.. jako: 

Myślenie grupowe, pojawiające się zazwyczaj wówczas, gdy „pragnienie zgody przeważa nad zdrowym rozsądkiem”. Wybierając wariant nie najlepszy, ale taki który najlepiej godzi różne poglądy (ach ten kompromis). „Stworzone zostało po to, by usprawiedliwiać porażki i dawać przyzwolenie na popełnianie błędów” (Wekselberg). Powodowane jest m.in. iluzją jednomyślności, wymuszaniem konformizmu, autocenzurą, czy też szantażem lojalności itp.

Ogłupienie grupowe, nieco ostrzejsza postać myślenia grupowego. Występuje wówczas, gdy zespół sztywno trzyma się jednego pomysłu lub kierunku działania. Może być wynikiem obecności w zespole osoby wybitnej, będącej specjalistą w określonej dziedzinie i o ustalonym autorytecie. Wówczas jej propozycje są przyjmowane bezkrytycznie, szczególnie niebezpieczne dla zespołów w których występuje jednorodność pod względem wieku i stylów myślenia. Ludzie w grupie są skłonni bardziej wierzyć komuś, kto wykazuje większą pewność siebie. Nie zawsze taką, która oznacza, „…że w spotkaniu z ludźmi jesteś sobą, bo wiesz, że z nikim nie musisz się porównywać”.

Polaryzacja grupowa, to szczególny przypadek myślenia grupowego. Polegający na wyostrzeniu, bądź złagodzeniu w kontekście ryzyka indywidualnych decyzji względem decyzji odejmowanych zespołowo. Przejawia się to tym, że osoby ostrożne będą jeszcze bardziej ostrożne, osoby lubiące ryzyko będą jeszcze bardziej ryzykowały.

Lenistwo społeczne (za Stalewskim inaczej nazywane próżniactwem społecznym, stratą motywacyjną, inhibitacją społeczną, czy też podróżowaniem na gapę). Jest to skłonność do wydatkowania mniejszej ilości energii w pracy zbiorowej, aniżeli indywidualnej. Co jest wynikiem ograniczonego zaufania względem innych. Zakładamy wówczas, że nie wszyscy jednakowo przykładają się do pracy, także sami zaczynamy przykładać się mniej. Może być wynikiem założenia o braku ewentualnej indywidualnej odpowiedzialności.

Konformizm grupowy, pojawiający się w sytuacji, gdy członkowie zespołu pragnąc ciągłej akceptacji z jego strony, są skłonni podporządkować się obowiązującym normom. Stąd niekiedy podporządkowanie się, to jedynie ucieczka przed izolacją, czy wręcz wykluczeniem. Poza tym, jeżeli człowiek ma niską samoocenę, szybciej i łatwiej podporządkowuje się grupie. Poza tym mylący pokorę z serwilizmem są wśród nas. No i sama skłonność do konformizmu jest tym większa, im niższa pozycja w hierarchii. Niekiedy, w sytuacjach skrajnych, samo wywieranie nacisku na podporządkowanie się normom zespołowym, staje się normą.

Mając na uwadze wszystkie powyższe, przy formułowaniu wszelkich planów działań niesamodzielnych, każdorazowo dokonujmy zawsze obiektywnej (na ile to tylko będzie możliwe) oceny posiadanego, ale tylko tego rzeczywistego potencjału. A następnie zestawmy go z tym, co byłoby nam niezbędne dla wywołania oczekiwanego efektu pozytywnego (choćby tej „mrówkowej” synergii). A co najważniejsze dokonujmy każdorazowo także, a może przede wszystkim i oceny ryzyka wystąpienia efektu negatywnego. Ponieważ nawet to najmniejsze ryzyko w tym przypadku jest szalenie niebezpieczne. Może nam finalnie wyjść nieco inaczej, jak w tytule i będzie „co dwie głowy tonie jedna”. By nikt nie tonął, może zawczasu darujmy sobie integrowanie z cwanymi, leniami, czy też strusiami z głową poza piaskiem, jedynie incydentalnie, i to tylko w komentarzach na fb, czy innych takich. I chyba najważniejsze, to nie traćmy czasu i energii na wszelkiego typu „gołębice”, parafrazując mojego ulubionego bohatera dawnego „szpitalnego” serialu, dr Strosmajera. Wszak „Dwa półgłówki nie tworzą całej głowy” (Kotarbiński), a do tego są niebezpieczni jak pisał Goethe „Głupi i mądrzy ludzie są nieszkodliwi, tylko półgłówki są niebezpieczne”. Proponuję Kartezjańskie „myślę więc jestem” w ramach kształtowania samodzielności, ale i dopuszczenia różnorodności, mimo wszystko pozostawić bez zmian… by uniknąć ewentualnego, zbyt dużego wpływu większości. Ponieważ zdając sobie sprawę z tego, że „Większość jest głupia. Im większa większość, tym głupsza” (Mrożek), a „Wszelkie stadne skupiska, to azyl dla beztalenci” (Pasternak). W konkluzji napiszę jedynie, to czego jestem już pewna, i wiem fakt: siłą każdej wspólnoty, grupy czy zespołu są: wiedza, umiejętności i zdolności osób je stanowiących. Niemniej tylko i wyłącznie wtedy, gdy stanowią one w tym wspólnym „worku” komplet. 

czwartek, 10 czerwca 2021

Bawełniany jubileusz… poszukiwań… FLOW

"Zwięzłość słowa rodzi szerokość myśli"

J. Paul

Zatem dzisiaj postaram się ... zwięźle...

Nie wiedzieć kiedy… przy systematyczności wpisów minęły już dwa lata na opisywaniu osobistych i około „poszukiwań” FLOW…  Choć w moim przypadku tak nie do końca owe poszukiwania są poszukiwaniami. Ponieważ szukać można czegoś, czego nie posiadaliśmy lub też z jakichś powodów straciliśmy… A moje tytułowe FLOW „zagubia mi się” jakby okresowo i co najbardziej mnie frustruje, ale i tak po ludzku doprowadza niekiedy do...  „uzewnętrzniania” towarzyszących mi przy tym emocji, to fakt, iż jest to wynikiem często i zamierzonych "psikusów" innych ludzi. Polegających na jego „chowaniu”, czy też „podkradaniu” go przez różnej maści, drobnych cwaniaczków, złodziejaszków, z grupy manipulatorów, populistów itp., którym niestety nie rzadko, sploty okoliczności włożyły w ręce coś na miarę uchwytu do trzymania sznureczków z balonikami FLOW innych ludzi. Niczym sprzedawcom na odpuście… I ci przypadkowi, jarmarczni handlarze, niekiedy próbując tylko nieudolnie je utrzymywać, zaczynają także nimi i sterować. A że wbrew opiniom (osób preferujących dość pokraczną, bo jedynie płaszczącą formułę), wiem czym jest pokora (Wiadomości w czepku, nr 4/2017, s.12). Dlatego też, samokrytycznie przewidując różnorodności otaczającego mnie świata, staram się (na ile to tylko możliwe) samodzielnie kontrolować nie tylko długość, czy stan napięcia sznureczka, ale i balonik z własnym FLOW… pilnuję go i na bieżąco reaguję, przeciwdziałając zerwaniu, czy utracie… poprzez np. pisanie postów na bloga. Tak było na starcie i tak też jest i dzisiaj, słuchając obrad senatu, podczas których sznurek z balonikiem mocno mi się napina... kolejny już raz w ostatnich miesiącach… A że emocje, jakie by nie były są oznaką tego, że „jeszcze mi zależy”, to puki co utrzymuję sznureczek z balonikiem... choć już nie zawsze dobrze go widzę (ale w końcu wadę wzroku uprawniającą do... mam). Niemniej zdarza mi się w ostatnich miesiącach nieco częściej, jak dotychczas, tracić pewność istnienia FLOW na obranej drodze. Bo jak nam "zależy", to i nawet „obserwacje z kanapy” tego co się dzieje wokół, czy też samo czytanie choćby fb komentarzy, może być szalenie niebezpieczne… bo „porywy sznurka” powodowane ww. i np. hasłami typu „palić czepki”, „florki muszą odejść”, „panie z uczelni, oderwane od rzeczywistości”, są dla mojego sznureczka z balonikiem... niczym wiatr halny. Jednym słowem trudno w takich okolicznościach je utrzymywać. Ale skoro jeszcze cały czas są we mnie emocje, to jest i nadzieja (choć i z jej siłą bywa także różnie). Oby tylko w tych wszelakich zawieruchach, jak najdłużej móc nie stracić, nie tylko z pola widzenia, ale i tak zupełnie tytułowego FLOW, czego sobie i czytającym te słowa życzę. 

p.s. dwa lata minęły mam zatem blogowy, bawełniany jubileusz, czyli niby zdrowo i wygodnie, tylko dlaczego wciąż dręczy mnie… to wciąż czające się z tyłu głowy ... ALE ...

A niech dręczy...może nie zadręczy... I tak do… teraz 15 czerwca, a dalej i kolejnego wpisu...

czwartek, 20 maja 2021

Mówić nie mówić, o to jest pytanie…

Jako, że jestem nieformalną, ale jednoznacznie zdeklarowaną fanką Florencji wiadomej, to już chyba zawsze maj kojarzył mi się będzie urodzinowo, a tym samym, poniekąd i świątecznie. Tyle tylko, że z racji póki co jeszcze, pandemicznych okoliczności, tym razem samorządowych fet nie było. Poza właściwie jedną jedyną, objawioną światu… tej z przedstawicielami najwyższego szczebla decydenckiego... Niejako w zamian za, odbył się … protest… czyli …święto, święto … i po święcie. Tylko problemy jakby cały czas te same. Oba te zdarzenia, obok wniosków płynących z ponad dwudziestopięcioletnich, własnych obserwacji i doświadczeń zawodowych, stanowią przyczynek do przygotowania dzisiejszego wpisu. Z tożsamym z tytułem, od nie pamiętam już kiedy, zadawanym sobie pytaniem „mówić, czy nie mówić”, bo wbrew temu co sądzą niektórzy (najczęściej nierozumiejący moich słów)… mówienie u mnie przebiega, co najmniej równoczasowo z myśleniem. Zaś w zdecydowanej większości przypadków zabierania przeze mnie głosu, także i w formie pisanej, poprzedzane jest ono zawsze, niekiedy nawet i dość długim, procesem myślowym. A że tym razem temat jest dla mnie o tyle trudny, że mam świadomość faktu, iż moje własne preferencje w tym obszarze są obecnie, delikatnie, to ujmując, w zdecydowanej mniejszości, niekiedy traktowane są nawet wręcz, jako przejaw głupoty, to ja mimo wszystko chcąc wierzyć, być może bardzo naiwnie, uznaję, że jak pisze O. Wizard „Szczerość jest cechą wspaniałą […] Jest cechą ludzi odważnych, często potrafi zmienić bardzo wiele”. Dlatego też moja osobista odpowiedź na tytułowe pytanie była, jest i chyba będzie już zawsze (niestety, albo i stety)… MÓWIĆ… MÓWIĆ… i jeszcze raz MÓWIĆ… nie paplać, (czyli mówić przy wyłączonym zupełnie ww. procesie myślowym), czy też przyjmować postać „obiecywacza” i mówić tylko … jak o przysłowiowych gruszkach na wierzbie… wszak najpóźniej „po mówieniu”, powinien następować czyn o którym to mówiono!!! Czy też, co dzisiaj zdaje się być już zjawiskiem dość powszechnym, z premedytacją manipulować odbiorcą, mówiąc jedynie to co wygodne dla mnie, tu i teraz, czy też mówić jedynie to co osobiście będzie mi się opłacało. To postawa z serii „Ja osobiście uważam to samo co wszyscy”. Nazywam to mówieniem wysoce koniunkturalnym … i mam osobiście nań alergię… Jednocześnie zdaję sobie w pełni sprawę z położenia w jakim się stawiam w każdym, indywidualnym konfrontowaniu tak płytkich, manipulacyjnych postaw pseudo mówców. Przy tak osobistym stosunku do tematu, trudno byłoby mi racjonalnie uzasadniać stanowiska „za” czy też „przeciw” tytułowemu mówieniu. Tym bardziej, że zdaję sobie sprawę, że jego „waga” zależna jest od bardzo wielu czynników. Niemniej niezależnie od nich, każdorazowo podstawą do podjęcia decyzji o „mówieniu” jest tylko i wyłącznie PRAWDA. 

By ułatwić czytającemu, sformułowanie własnej odpowiedzi na tytułowe pytanie, na tyle na ile to możliwe obiektywizując przy tym swój osąd, a jednocześnie by nie zniechęcić go samą długością wpisu, przywołam jeszcze kilka ważkich, moich zdaniem, fragmentów, odnoszących się do…

  • Słowa prawdziwe nie są piękne, piękne słowa nie są prawdziwe” Laozi

  • Azylem dla prawdy niebezpiecznej jest milczenie” P. Beaumarchais

  • Nasze życie zaczyna się i kończy w dniu, w którym zaczynamy przemilczać ważne tematy” M. L. King

  • Gdy masz coś ważnego do powiedzenia to pamiętaj, cisza też może stać się kłamstwem” J. Peterson 

  • Jest taki rodzaj samotności, wynikający z poczucia niezrozumienia, gdy się wie rzeczy, o których inni nie wiedzą, i nie bardzo jest to komu przekazać, bo w gruncie rzeczy nie bardzo to innych interesuje” R. Kapuściński

  • Kto nie rozumie Twojego milczenia, nie pojmie Twoich słów” J. R. R. Tolkien

  • Milczenie jest ostatnią radością nieszczęśliwych” A. Dumas

  • Człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym milczy” K. Ćapek

  • Milczenie to tekst, który niezwykle łatwo jest błędnie zinterpretować” J. Tuwim

  • To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia” J. Carroll

  • Często najmądrzejszą odpowiedzią jest milczenie” L. Tołstoj

  • Można milczeć i milczeniem kogoś zranić” ks. J. Twardowski

  • Kiedy nie ma żadnej nadziei, rozpacz przybiera postać straszliwego spokoju” M. Dąbrowska

  • By zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił” E. Burke

  • Ten co biernie akceptuje zło, jest za nie tak samo odpowiedzialny jak ten, co je popełnia” M. L. King

  • My to krzyk niemy my toniemy” K. Wołyniec

  • Jeśli nie nauczysz się mówić <nie> innym ludziom, nigdy nie będziesz mógł powiedzieć <tak> sobie” J. Fredricson

  • Jeżeli nie można zdecydowanie powiedzieć tak, należy zdecydowanie powiedzieć nie” G. McKeown

  • Nigdy nie dyskutuj z idiotą. Najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem” M. Twain

  • Możesz się wściekać, ile możesz, ile chcesz, ale nic nie poradzisz na to, na co nic nie poradzisz” H. Murakami

  • Problem polityków [nie tylko] polega na tym, że za dużo mówią, w związku z czym za mało słuchają innych, a już zupełnie nie starcza im czasu na myślenie” H. Riesenhuber

  • Bunt jest językiem niewysłuchanych” M. L. King 

  • Najtrudniej zbić argumenty kogoś mówiącego nie na temat” S. Kisielewski

  • Nie wystarczy mówić do rzeczy, trzeba mówić do ludzi” S. J. Lec

W zamian podsumowania przywołam na koniec słowa A. Einsteina „Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. […] Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć”. Pytanie, to też mówienie. Dzisiaj to jednak znaczne ryzyko, bo jak wyszukałam w autorsko niezidentyfikowanych zasobach Internetu, „Skoro kto pyta nie błądzi, to dlaczego mowa jest srebrem, a milczenie złotem?” może dlatego, że „Mowa srebrem, milczenie złotem, a gadanie z sensem diamentem”, więc… mów, mów, mów, ale… tylko z sensem i pamiętaj „Człowiek może Ci powiedzieć miliony pięknych słów, ale kiedy patrzysz na jego zachowanie, dostajesz wszystkie odpowiedzi”, zachowuj zatem zawsze spójność między nimi, i ku przestrodze „Na końcu będziemy pamiętać nie słowa naszych wrogów, ale milczenie naszych przyjaciół” M.L. King


p.s. „Jestem odpowiedzialna za to co powiedziałam, nie za to co zrozumiałeś” i mam pełną świadomość, iż „Trudno jest, pracując jeno na dziełach cudzych, dokonać rzeczy bardzo doskonałych” Kartezjusz

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

30 lat minęło… czy „reszta jest milczeniem”…

 


"To poprzez czyn człowiek tu, na ziemi, rozwija swoje człowieczeństwo

 JP II

„Nie możemy rozwiązać problemu, pozostając na takim samym poziomie świadomości, na jakim byliśmy, kiedy ten problem się pojawił”.

 A. Einstein


Los bywa przekorny stąd, pomimo, że myślami w temacie dzisiejszego wpisu jestem od… co najmniej kilku tygodni, czyli od chwili ponownego przeczytania książki Pani Urszuli Krzyżanowskiej-Łagowskiej, zatytułowanej „Idea samorządności”, to dopiero dzisiaj fizyczność pozwoliła mi na napisanie tych paru zdań. A że lektura to bardzo pouczająca, to i odwołań do słów jej Autorki będzie dzisiaj sporo. 

Zatem z tygodniowym opóźnieniem, ale za to w jednoznacznym nawiązaniu do daty 19 kwietnia sprzed 30 lat, będzie dzisiaj słów kilka o … SAMORZĄDZIE ZAWODOWYM… Niektórzy pewnie stwierdzą, że znowu*…, ale dzisiaj to będzie raczej …mimo wszystko…, bo jakby na to nie patrzeć, to od kilku już miesięcy jestem formalnie poza tematem… 

Czas płynie… nie wiedzieć kiedy minęło 30 lat od formalnego powołania Samorządu Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Mimo, że osobiście moja „obligatoryjna” do niego przynależność rozpoczęła się cztery lata później (nomen omen opisane dość szczegółowo  w tejże pozycji książkowej), to wspomniany już przeze mnie dzisiaj los, splótł dość pokrętnie moje z nim ścieżki, od samego początku. Przynajmniej we wzajemnym datowaniu istotnych dla nas obu zdarzeń. Gdy w 1991 roku następował „poród” bytu zwanego „samorząd zawodowy”, moje dziecięco młodzieńcze plany zostały zweryfikowane i …nie dostałam się na wymarzone studia. Odczuwane przeze mnie wówczas powołanie, było jeszcze na tyle silne, że skorzystałam z zasady „do trzech razy sztuka” … i nie wiedzieć kiedy, w zamian odczuwanego powołania do nieco innych ról… zostałam pielęgniarką… A że osobowościowo było mi, bardzo po drodze z ustawowo przypisywaną pielęgniarkom „samodzielnością i autonomią”, to w połączeniu z wyniesioną z domu, rzetelnością i starannością wykonywania wszelkich działań, poskutkowało zadawalającymi i dla mnie osobiście, efektami… tyle tylko, że różnie niestety ocenianymi, już przez innych, w dającej się już wówczas dostrzegać zależności, od przede wszystkim … punktów siedzenia oceniających... Dla poniższego opisu są one o tyle ważne, że niezależnie od wspomnianych różnic w postrzeganiu, coraz silniej splatały mnie z samorządem, rozumianym przeze mnie, jako „my”. Nie mogło być chyba inaczej, skoro na mojej drodze, niemal na starcie, jako nauczyciele pojawiły się takie osoby jak: Pani Grażyna Rogala-Pawelczyk (Przewodnicząca Naczelnego Sądu Pielęgniarek i Położnych I Kadencji, późniejsza także i Prezes tegoż samorządu, a obecnie w VII jego kadencji Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej), czy Pani Teresa Włochal (Wiceprzewodnicząca Komitetu Organizacyjnego Samorządu Pielęgniarek i Położnych, Przewodnicząca Prezydium I Krajowego Zjazdu, później także i wice Prezes), a koleżanką ze studiów była Małgorzata Zys – obecnie Zapłacka (stanęła na czele Ogólnopolskiego Komitetu Organizacyjnego Izb Pielęgniarek i Położnych, jako Pełnomocnik Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej). Bezcenną dla mnie nauką, była także możliwość samodzielnego wnioskowania w oparciu o osobiste spostrzeżenia i obserwacje mające miejsce w czasie kolejnych splotów okoliczności samorządowego, mojego istnienia, z wspomnianymi powyżej Paniami. Za morał może posłużyć pierwsze z obiecanych odwołań do słów Pani U. Krzyżanowskiej-Łagowskiej:

Jakimi dziwnymi drogami rządzi się życie, a sprawiedliwość, rozumiana w naszym, ludzkim znaczeniu, wcale nie jest najważniejsza i nie decyduje – dumałam. A jednak sprawiedliwość istnieje w planie życia… mamy tu do czynienia ze <<sprawiedliwością odroczoną w czasie>>. Bywa, że ten czas bywa dłuższy niż nasze życie, przez co możemy tej sprawiedliwości nie doświadczyć. Ja jednak w nią wierzę…”. Ja także, być może z naiwnością dziecka, ale niejednokrotnie już i na własnej skórze przekonywałam się, że dobra intencja, nie może być karana. Co próbuje mi niekiedy wmawiać jedna z moich koleżanek, z grupy tych znacząco doświadczonych przez tzw. „samorządność zawodową”, ale tę wręcz pokracznie rozumianą. Dlatego też, zwłaszcza w tych obecnych okolicznościach, tego mojego „mimo wszystko”, chcę wierzyć, że po prostu  „Czasami nie otrzymujemy w  życiu tego, co słusznie nam się należy. I wtedy dziwimy się, dlaczego. Ale jeśli trochę poczekamy, to się okaże, że otrzymamy więcej…” tyle tylko, że z cierpliwością u mnie jest jeszcze nie najlepiej, ale cały czas się uczę (prawie jak Prezydent…, a prawie robi wielką różnicę…). „Moje doświadczenie życiowe mówi mi, że jeśli dobro, potrzeba, pomysł i właściwy czas spotykają się i jest wykonawca – to nie ma mocnych, żeby przeszkodzić w realizacji” i póki co ja też tak mam. Hm, to chyba nazywa się optymizm? Niestety zbieżności własnych 26 letnich wrażeń i odczuć z opisanymi w książce przez jej Autorkę, dostrzegam także i w tych mniej optymistycznych. Nie są mi obce opisy typu: „Poczułam się zaszczuta, nie rozumiałam o co chodzi”…  „Co najbardziej zaskakujące, nawet niektórzy członkowie naczelnej Rady głosowali za nieudzieleniem jej absolutorium” – paradoks? Nie, to po prostu przejaw słów Seneki, że  „…tylko dla niewielu własny rozum jest najlepszym przewodnikiem”. Niestety tego typu paradoksy niejednokrotnie mogłam obserwować podczas różnych głosowań, w których uczestniczyłam, bądź z racji pełnionej funkcji jedynie je obserwowałam. W czasie których, osoby „pytające” często postrzegano, jako jedynie intruzów spowalniających przebieg obrad (bez tak naprawdę żadnych obrad, czy dyskusji).

I tak… w okolicach swojego 25 – lecia w bycie zwanym „samorząd zawodowy”, w pełni zrozumiałam o czym pisała P. Krzyżanowska-Łagowska w słowach „Misja została zakończona. Wracam do domu wprawdzie z opuszczoną głową, ale nie z pustymi rękami. Trzymam w nich skarb. Jest to skarb mądrości, która mówi: nie przywiązuj się za bardzo ani do ludzi, ani do przedmiotów, ani do tego, co materialne, ani nawet do pomysłów, koncepcji i dokonań… My możemy tylko starać się wykonać pracę najlepiej jak możemy, nie mamy jednak wpływu na jej rezultaty. Rezultat jest bowiem wynikiem złożonej rzeczywistości: naszej pracy, pracy innych ludzi, uwarunkowań polityczno – społecznych, materiału i wielu innych czynników, nawet takich jak pogoda. Niby to wszystko jest oczywiste, a jednak ciągle wpadamy w pułapkę przywiązania do swoich projektów i oczekiwań, co pociąga za sobą cierpienie spowodowane tym, że coś tracimy lub ktoś ocenia nas niesprawiedliwie. Wszystkie te uczucia nie ominęły również mnie, a okres powrotu do równowagi psychicznej trwał bardzo długo”. Więc i u mnie trwa… A w ramach powrotu do niej, piszę te słowa… Idąc za przykładem metafor, zawartych w przywoływanej przeze mnie „Idei samorządności”, Krajowe Zjazdy ujęto w nich jako momenty przełomu. I – metaforyczny poród, II – ocena wówczas 4 – latka, nota bene wówczas bardzo surowa… czas płynie szybko, wciąż czekając na kolejny VIII już zjazd, samorządowe dziecko nam dorosło i mamy 30 – latka… Chciałoby się dopisać dorosły, ale czy rzeczywiście… Skoro nadal zdają się być aktualne pytania zadane przez I jego Prezes: „Idea samorządności się ziściła. Ale czy wszyscy rozumiemy to, co w długim procesie przemian w naszym kraju i pielęgniarstwie uzyskaliśmy?” „…czy zostały pokonane podziały wewnętrzne w tym tak zróżnicowanym pod wieloma względami środowisku? Bo jeśli nie, to zdobyta waleczność obróci się przeciwko sobie samej”. „Widziałam jeszcze jeden problem: konieczność rewizji naszego wewnętrznego prawa… Skład Naczelnej Rady… liczba członków pochodzących z wyboru (30) nie równoważyła liczby przewodniczących rad okręgowych (45). Jakie zatem są siły reprezentowane w Naczelnej Radzie i czyje interesy w tym układzie są najważniejsze? Kto naprawdę sprawuje władzę w samorządzie i czy to jest dobre dla ogółu spraw i interesów samorządu?”.  Odpowiedź na nie wymusza kolejne, także i mnie od lat frapujące pytanie „jaki jest wzajemny stosunek liczby tzw. dużych i małych izb okręgowych? Gdy uświadomimy sobie te relacje, będziemy mieli odpowiedź, gdzie leży siła, a gdzie słabość samorządu”. Ponadto dzisiaj zbyt często chyba zdarza się niektórym jego członkom zapominać o tym, że „Samorządność zawodowa… nie jest związkiem zawodowym, ani partią polityczną, jest organizacją reprezentującą zawodowe, społeczne i gospodarcze interesy pielęgniarek i położnych…”. A główne jego obszary działalności to „Po pierwsze – rozwój zawodu i modeli pielęgnowania. Po drugie – warunki pracy i płacy… Po trzecie – rozwój idei samorządności i wypracowania właściwych relacji ze społeczeństwem”. 

Może to już czas, by zamienić w czyn słowa wypowiedziane przez Panią Krystynę Sienkiewicz na II Krajowym Zjeździe Samorządu Zawodowego Pielęgniarek i Położnych „Uważam, że nastąpił czas, żeby w następnej kadencji wkroczyć śmiało w świat decyzji (…), ale należy wejść w rolę podmiotu, który kreuje rzeczywistość i daje możliwość działania. Czas odzyskać samorząd (…) bo czas stawia inne oczekiwania, bo innym zadaniom trzeba sprostać (…). Odchodzącym koleżankom należy się szacunek, podziękowanie, hołd, pamięć, która zostanie zapisana w dokumentach i w naszych wspomnieniach”. Może to właśnie ten czas, czas by 30 – latek stał się dorosły? A dorosłość, to według M. Ohme między innymi: dokonywanie świadomych wyborów, odpowiedzialność, rozumienie własnych słabości, umiejętność współpracy, ale i bycia samemu, własna akceptacja, ale i wzajemne zainteresowanie, możliwość patrzenia sobie i innym w oczy. Dorastamy, gdy przestajemy milczeć, gdy „już nie chcemy lub nie możemy udawać, że trudne rzeczy nie istnieją tak, długo – jak długo udaje się przed nimi schować (…) Dorastamy wtedy, kiedy wreszcie wiemy, że nie ma to nic wspólnego z wiekiem”. 

Mottem dla obecnej, jubileuszowej, ale i pandemicznie i nie tylko …wydłużonej kadencji organów samorządu zawodowego niech będą słowa Seneki „Posiadanie władzy to przypadek, cnotą jest – przekazanie władzy”. Zatem w oczekiwaniu na …nie zapominajmy, że „W każdej zatem formie samorządności sprawą kluczową jest: kto deleguje władze, komu deleguje i na jakich warunkach deleguje” zaś „… sama moc – bez wiedzy o dobru i złu i bez zdolności do odróżniania jednego od drugiego i sprawności moralnych do stosowania tej wiedzy w życiu – nie czyni z nich ludzi szczęśliwych”. Szczęśliwości życzę…

-----

* Dla lubiących czytać, polecam także „Samorząd to My, czyli Ja i Ty tekst opublikowany w biuletynie SIPiP „Wiadomości w czepku” nr 1/2019, s. 12; „Współczesne postrzeganie idei samorządności w pielęgniarskiej grupie zawodowej” tekst opublikowany w czasopiśmie „Przedsiębiorczość i Zarządzanie” 2013, tom 14, z. 10, cz. 1, s. 361-373,  oraz blogowe wpisy z dn. 30.11. 2019; 26.09.2019; 10.06.19 – przyczynek do pisania…