czwartek, 29 października 2020

Decyzje... Być może nie tylko październikowe

"Nie ma sytuacji, w których nie da się nic zrobić, zawsze można zrobić coś dobrego…"


Nie wiedzieć kiedy, w tym chaosie codziennych, nie tylko covidowych wydarzeń, mija mi kolejny miesiąc. A że ograniczenia fizyczne mocno mnie spowolniły ruchowo, to skutkuje to „stety” lub niestety znaczącym nadmiarem energii pożytkowanej na myślenie. Pamiętając, że jeden z bohaterów Sapkowskiego, to myśleniu właśnie przypisuje całe zło tego świata, mam przy tym niepokój, a może nawet i coś na miarę lęku, ponieważ fakt, że wspomina przy tym „…że zwłaszcza w wykonaniu ludzi całkiem ku temu niemającym predyspozycji”, w moim przypadku, zasiewa jedynie dodatkowe rozedrganie emocjonalne, bo zaczynam sobie każdorazowo zadawać pytanie: czy aby ja całkiem czy tylko trochę tej predyspozycji nie mam, czy choć trochę jednak mam…?

Te i kilka innych czynników spowodowały, że dość często w ostatnich miesiącach „rozmawiam z Profesorem”. Było w tym roku już kilka takich rozmów, bo i rok inny jak ostatnie. Było o etyce nauczyciela…, były rozterki z serii: być, czy mieć…, a teraz moje myśli biegną i wirtualnie te dysputy podejmuję już kilkukrotnie, przede wszystkim z uwagi na ważność decyzji, która może okazać się tą z grupy: życiowych… Niestety tym razem nie mogąc, jednocześnie spacerować w cudnych, jesiennych okolicznościach przyrody cmentarnego parku, nagromadzona energia długo nie pozwalała mi konstruktywnie zebrać myśli i zdecydować, czy w obecnych okolicznościach powinnam sformalizować swój status zawodowy i dopełnić obowiązku zdeponowania w siedzibie samorządu, po 25 latach od jej uzyskania, tej niepozornej, a jakże dzisiaj cennej, granatowej książeczki… Odwlekając ten fakt nieco w czasie, już poraz kolejny, to trochę los zdecydował za mnie, czy też pomógł mi w tym wyborze, bo w mojej obecnej kondycji fizycznej, jedyny sposób w jaki mogłabym wykorzystać tę ww. książeczkę, to „zająć jedno z łóżek szpitalnych”, które dzisiaj są bez mała już na wagę złota. Chaos wokół sektora ochrony zdrowia, ale i nie tylko, który coraz częściej zdarza mi się obserwować spowodował, że uznałam, iż ten czas już nastał… i od wczoraj by nie myśleć „czy?” to dobra decyzja, próbuję tradycyjnie już uwagę przekierować na „jak?” w tej mojej obecnej sytuacji mogę „zrobić coś dobrego”… Burza mózgu własnego została już uruchomiona… Na początek ocena czym dysponuję, mam: dwie w miarę sprawne ręce, nomen omen na dzisiaj, to prawa jest nieco sprawniejsza, głowę mam, gdy nie boli, to jest całkiem przydatna, a do tego z dość sowicie zaopatrzonym zapasem materiału potrzebnego do myślenia (ale to moja subiektywna ocena). Poza tym te sprawne ręce dają radę utrzymać nie za ciężki sprzęt (tzn. nie za dużych rozmiarów, bo na leżąco duży przygniata), z dostępem do Internetu, a więc i świeże paliwo do myślenia jest (puki co) dostarczane, a i jeszcze nie za „ciężką” w swojej masie książkę utrzymam, a to taki …olej napędowy… do... myślenia dalszego... więc może uda mi się jednak jakoś, to wszystko przetworzyć na jakieś, bliżej niedookreślone jeszcze „dobre”… czas pokaże. A jeszcze zapomniałabym... Mam otwartość (wbrew niektórym, zupełnie nietrafionym opiniom) udało mi się także upchnąć w tych swoich „głowowych” zapasach, to chętnie zaadoptuję pomysły, te realne, podsunięte mi przez czytających te słowa… 

Zatem może do … kontaktu …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz