czwartek, 31 grudnia 2020

W gąszczu życzeń świąteczno – noworocznych… nie bądź osioł buridana...


"Na dłuższą metę decydującym czynnikiem w życiu zarówno pojedyńczego człowieka, jak i narodów okazuje się charakter"

T. Roosevelt


Święta, święta i po świętach… tych dziwacznych, covidowych niby innych, ale jakby i takich jak zawsze… czas biegnie niezależnie od okoliczności i mamy już za chwilę Nowy Rok… a przed jego nadejściem tradycyjnie już nachodzi nas czas podsumowań i postanowień, a że o tych już było trochę więcej we wpisie sprzed roku, to tegoroczny wpis sylwestrowy będzie jedynie w uzupełnieniu zeszłorocznego, o coś co szczególnie w 2020 roku nabrało jeszcze większego, jak dotychczas znaczenia… a mianowicie o … wolną wolę. 

Wg definicji „wolna wola”, to „… zdolność podmiotów do dokonywania wyborów bez ograniczeń ze strony różnych czynników. Spośród czynników o historycznym znaczeniu dla kształtowania się idei należy wymienić ograniczenia metafizyczne (np. logiczny, nomologiczny czy teologiczny determinizm), ograniczenia fizyczne (np. okowy czy więzienie), ograniczenia społeczne (np. groźba kary czy potępienia) i umysłu (np. kompulsje, fobie, choroby neurologiczne czy predyspozycje genetyczne). Koncepcja wolnej woli ma implikacje religijne, prawne, etyczne i naukowe”. 

Dla potrzeb tego wpisu poprzestałam na charakterystykach z obszaru bardziej popularno-naukowych, a nie stricte naukowych, by jedynie uwypuklić znaczenie „wolnej woli” w podejmowaniu postanowień noworocznych…

„Wolna wola” jest jednym z atrybutów każdej osoby. Bez niej byli byśmy robotami, niezdolnymi do podjęcia jakiejkolwiek samodzielnej dobrowolnej decyzji, tym samym nie bylibyśmy zdolni dokonywać jakichkolwiek wyborów. Dlatego wg J. Bremera mówiąc o wolnej woli zdajemy sobie sprawę, że nie chodzi o coś marginalnego, lecz „…o istotę naszego ludzkiego rozumienia siebie i innych. Wolna wola jest podstawą naszego bycia w społeczeństwie, naszych systemów społecznych, politycznych i moralnych. Jest ona nadal zakładana (w różnym stopniu) w wielu systemach prawnych. Bez związanej z wolną wolą odpowiedzialności pojedynczej osoby za swoje czyny trudno by było mówić o dobru i złu, o karze i nagrodzie, o niewinności i winie. Dokonywanie wolnych wyborów odróżnia nas od zwierząt, których postępowanie jest określone przez instynkt i odruchy”

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zawsze znajdzie się ktoś kto doda, że można rozważać, czy wolna wola jest tak naprawdę wolna, czy też jest jedynie iluzją, ale moim zdaniem, nie można kwestionować samej jej wolności, ponieważ etymologia słowa "wola" wskazuje, że jest ona w jakiś sposób wolna. Podając opisową ontologię "woli" za K. Twardowskim można przywołać tutaj terminy: pobudka, postanowienie, czy motyw. Ponadto odróżnia on trzy znaczenia terminu "wola". W znaczeniu najbardziej ogólnym, uznając ją za źródło wszystkich pragnień, pożądań, a nawet uczuć. „Czyli wszystko – co za Arystotelesem – da się jakoś przeciwstawić intelektowi. Wola jest zdolnością do posiadania wszelkich zjawisk psychicznych. W tym znaczeniu rozumie wolę, jako zdolności, A. Schopenhauer - wola, według niego, to istota wszechrzeczy” oraz wola w węższym znaczeniu, postrzegana, jako zdolność do samych pragnień, pożądań, lecz z wykluczeniem uczuć”. W obu ww. znaczeniach „wolę” wg K. Twardowskiego posiadają nie tylko ludzie, ale także i zwierzęta. Natomiast tę w trzecim znaczeniu, postrzeganą jako zdolność do powzięcia postanowień, czy decyzji, o którą, jako uzupełnienie wpisu sprzed roku, o postanowieniach noworocznych szczególnie mi chodzi, są właściwe jedynie dla człowieka, gdyż wymagają one nie tylko rozwagi, zastanawiania się, ale co istotniejsze rozważenia także i wszelkich możliwych ich konsekwencji. Tym samym stawiają naszą ludzką „wolę” na równi z pamięcią, wyobraźnią, czy uwagą. 

Wolna wola” to przede wszystkim możliwość wyboru w sposób świadomy i nieprzymuszony, to wolność wyboru, czy też wolność decydowania. Świadomość, która rozumiana jest jako zdawanie sobie sprawy z własnego istnienia i działania, ale i z istnienia naszego otoczenia. Zaś świadomy wybór to taki, z którego my sami zdajemy sobie sprawę. Oczywiście w realnym świecie zdajemy sobie sprawę, że mogą zaistnieć wokół nas pewne ograniczenia, niemniej człowiek dokonuje swoich wyborów, biorąc pod uwagę warunki, w których żyje, i środki, którymi dysponuje w danym momencie. Istotne przy tym są jego cechy osobowościowe, indywidualne zdolności i umiejętności. Nie bez znaczenia pozostaje także wpływ czynników przez nas nieuświadamianych. Ale nie jest łatwo zaprzeczyć, że w ramach tych możliwości i uwarunkowań bardzo często dokonujemy świadomego, dobrowolnego, przemyślanego wyboru. Że to my świadomie decydujemy, a nie ktoś czy coś za nas. Dostaliśmy, jako ludzie, ten prezent w efekcie ewolucji, a powszechnie nazywa się tę zdolność „wolną wolą” i poza osobami z głębokim upośledzeniem umysłowym, czy też niektórymi schorzeniami psychicznymi, posiada ją każdy człowiek, dlatego postanawiając … nie tylko noworocznie ... korzystajmy z niej do woli, czego czytającym i sobie życzę, poza zdrowiem oczywiście, a tak na koniec w nawiązaniu do tytułowego gąszczu… gdyby nie daj boże, pojawiał się w nas, czy też rósł zbyt duży „osioł Buridana”, to nie zapominajmy, że opisaną powyżej zdolność „wolnej woli” zawsze można na nowo kształtować, czy też w ciągły i systematyczny sposób ją wzmacniać… poprzez … dokonywanie wyboru i decydowanie.

poniedziałek, 30 listopada 2020

Konflikt interesów, czyli słów kilka o podwójnej lojalności

"Żaden sługa nie może dwóm panom służyć.

Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. 

Łk. 16,13



Konflikt interesów to zjawisko stare jak świat, a przez to nikomu chyba nie jest ono obce…

Przywołany powyżej cytat wybrano mocno nieprzypadkowo, ponieważ ma on na celu uzmysłowienie czytającemu, nie tylko powagę ryzyka płynącego z prób „łapania dwóch srok za ogon”… ale także poprowadzenie jego skojarzeń… w stronę… m.in. wieloetatowości… nepotyzmu ... czy też wszelkiego, innej maści cwaniactwa życiowego (proszę nie mylić z zaradnością), powodowanego najczęściej najzwyklejszą w świecie chciwością.

Dla agnostyków proszę o zamianę słowa "Bogu" na to, co tak każdy woli.

Na początek przywołam definicję tytułowego terminu, zdaniem J.Grynfelder „konfliktem interesów jest każda sytuacja, w której jesteśmy zobowiązani do realizacji celów, których jednoczesne osiągnięcie nie jest możliwe, a w wyniku zewnętrznych okoliczności lub z własnej woli, podejmujemy działania wbrew podmiotowi, wobec którego także powinniśmy zachować lojalność”. W ujęciu encyklopedycznym konflikt interesów „jest to wzajemne przenikanie się interesów własnych i służbowych”. Najczęściej odwołuje się do tzw. podwójnej lojalności *, czyli sytuacji, w której dana jednostka lub podmiot nie są w stanie zachować potrzebnego obiektywizmu, ponieważ ich własny interes koliduje z interesem innych, z którymi również w pewien sposób są związani. W wymiarze ekonomicznym jest „…to zjawisko spowodowane współzawodnictwem o ograniczone zasoby dóbr niesubstytucyjnych, których nie da się reglamentować”. Pojawia się i narasta wtedy, kiedy jeden lub kilku interesariuszy pragnie zaspokoić swoje potrzeby kosztem drugiego. 

Konflikt interesów, wywołany podwójną lojalnością, może dotyczyć przeróżnych, można by napisach wszystkich aspektów naszego życia. Zarówno w ujęciu indywidualnym, jak i zbiorowym (stąd wymiar osobisty, rodzinny oraz grupowy). Może dotyczyć dóbr rzeczowych (np. pieniędzy, czasu, dóbr), spraw proceduralnych (np. sposobu, w jaki powinno przebiegać zebranie), czy też potrzeb psychologicznych (np. zaufania, wzajemnego poszanowania, sprawiedliwości). Może także dotyczyć różnych relacji. W literaturze przedmiotu najczęściej klasyfikowany jest trzyrodzajowo, jako:

  • Potencjalny konflikt interesów – występuje wówczas, gdy działalność osoby może wpłynąć w przyszłości niewłaściwie na jej bezinteresowność, bądź bezstronność; 

  • rzeczywisty konflikt interesów – odnosi się do czynności urzędowych/ zawodowych/ formalnych, wykonywanych w danej chwili, wówczas, gdy w trakcie ich wykonywania osoba podejmująca decyzję dostrzeże własne powiązanie z osobą której dotyczą; 

  • postrzegany/pozorny konflikt interesów – dotyczy wszystkich sytuacji, w których występuje podejrzenie kierowania się osobistymi korzyściami w trakcie wykonywania swoich obowiązków, pomimo iż w rzeczywistości tak się nie dzieje. Wówczas wszelkie próby sprostowania zaistniałego niedomówienia powodują jedynie dalszą utratę wiarygodności. 

Czy jest zatem możliwe zupełne uniknięcie zaistnienia konfliktu interesów? 

Odpowiedź brzmi „NIE”, ponieważ stan wiedzy na dzisiaj uznaje, że „…posiadanie interesu prywatnego jest rzeczą absolutnie naturalną. To, że interes prywatny jest głęboko zakorzeniony w naszej psychice ma ważną konsekwencję. Mianowicie interes prywatny wpływa na nasze działania zarówno świadomie, jak i podświadomie”. Jedynym panaceum jest nasze staranie się, by go po prostu unikać. Pomocne są przy tym, stosowane na co dzień, trzy poniższe zasady:

  •  Równego traktowania stron, z dopiskiem: zawsze i wszędzie oraz 

  • Bezinteresowności, która „oznacza, że przy wykonywaniu czynności służbowych nie jesteśmy interesowni, a więc że nie kierujemy się interesem osobistym, nie oczekujemy z tego tytułu korzyści dla siebie, swoich najbliższych czy przyjaciół”;

  • Bezstronności, która oznacza „że sprawy załatwiamy bez osobistych preferencji dla którejkolwiek ze stron postępowania, że załatwiamy je w sposób transparentny, stosując zasadę równego traktowania stron i uczciwej konkurencji”.

Dobrą metodą, weryfikującą ryzyko wystąpienia jakiegokolwiek konfliktu interesu jest: każdorazowo zastanowienie się jak byśmy się czuli w okolicznościach, gdy dane zdarzenie, sytuacja lub relacja została by przedstawione publicznie? Czy też co byśmy czuli, gdybyśmy taką opowieść przeczytali o kimś innym? Czy bylibyśmy oburzeni i zniesmaczeni, czy też wzruszylibyśmy ramionami? Do katalogu metod unikania konfliktu interesów można także zaliczyć m.in.: zachowanie niezależnie od okoliczności, równego, profesjonalnego dystansu do wszystkich interesariuszy, wystrzeganie się wszelkich decyzji mających, choćby najmniejsze znamiona nepotyzmu, a nade wszystko skutecznie się samoograniczać w korzystaniu, niekiedy nawet i z należnych nam przywilejów. Ponadto, pamiętając słowa Damus petimusque vicissim” [Dajemy i prosimy o wzajemność], nie należy wchodzić w jakiekolwiek relacje, rodzące w nas poczucie wdzięczności wobec osób, czy też podmiotów, organizacji, których jakiekolwiek sprawy możemy w przyszłości potencjalnie załatwiać, bo każda taka sytuacja może prowadzić do zaistnienia patologii.

W podsumowaniu, mając na uwadze trzy ww. rodzaje konfliktu interesów, należy uznać, że nie zawsze konflikt interesów prowadzi do realnych nadużyć. To nierzadko modelowy przykład sytuacji, która mimo, że nie jest jeszcze sprzeczna z prawem, to jej ujawnienie, zazwyczaj nadaje danej sprawie/sytuacji swoistego kolorytu. Niestety dla jej uczestników jednoznacznie, negatywnego. Jest on tym groźniejszy, im wyżej stoimy w hierarchii danej organizacji, czy też, im bardziej publiczne stanowisko piastujemy. Zawsze natomiast, tak jak i każdy konflikt, idzie zwykle w parze z brakiem elementarnego poszanowania zasad etyki, łamiąc niejeden kręgosłup moralny po drodze, czy też po prostu jest wyrazem braku zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, tym samym jest prostą drogą do erozji dotychczasowego zaufania. Dlatego też największą rolę w przeciwdziałaniu skutkom występowania konfliktu interesów odgrywa nasza jednostkowa, obywatelska świadomość oraz ogólna kultura, w tym także i prawna, całego społeczeństwa w tym obszarze. Ponieważ nawet najlepsze, najdoskonalsze regulacje nie będą skuteczne, tam gdzie będzie społeczne przyzwolenie na ich występowanie, a zatem… jak zawsze zaczynajmy od siebie.... 

* tekst o lojalności (SIPiP "Wiadomości w czepku" nr 1(126) styczeń-marzec 2018 s. 14)

W uzupełnieniu dla zainteresowanych polecam poradnik „Konflikt interesów. Czym jest i jak go unikać”, opr. przez M. Wnuka i in.

czwartek, 29 października 2020

Decyzje... Być może nie tylko październikowe

"Nie ma sytuacji, w których nie da się nic zrobić, zawsze można zrobić coś dobrego…"


Nie wiedzieć kiedy, w tym chaosie codziennych, nie tylko covidowych wydarzeń, mija mi kolejny miesiąc. A że ograniczenia fizyczne mocno mnie spowolniły ruchowo, to skutkuje to „stety” lub niestety znaczącym nadmiarem energii pożytkowanej na myślenie. Pamiętając, że jeden z bohaterów Sapkowskiego, to myśleniu właśnie przypisuje całe zło tego świata, mam przy tym niepokój, a może nawet i coś na miarę lęku, ponieważ fakt, że wspomina przy tym „…że zwłaszcza w wykonaniu ludzi całkiem ku temu niemającym predyspozycji”, w moim przypadku, zasiewa jedynie dodatkowe rozedrganie emocjonalne, bo zaczynam sobie każdorazowo zadawać pytanie: czy aby ja całkiem czy tylko trochę tej predyspozycji nie mam, czy choć trochę jednak mam…?

Te i kilka innych czynników spowodowały, że dość często w ostatnich miesiącach „rozmawiam z Profesorem”. Było w tym roku już kilka takich rozmów, bo i rok inny jak ostatnie. Było o etyce nauczyciela…, były rozterki z serii: być, czy mieć…, a teraz moje myśli biegną i wirtualnie te dysputy podejmuję już kilkukrotnie, przede wszystkim z uwagi na ważność decyzji, która może okazać się tą z grupy: życiowych… Niestety tym razem nie mogąc, jednocześnie spacerować w cudnych, jesiennych okolicznościach przyrody cmentarnego parku, nagromadzona energia długo nie pozwalała mi konstruktywnie zebrać myśli i zdecydować, czy w obecnych okolicznościach powinnam sformalizować swój status zawodowy i dopełnić obowiązku zdeponowania w siedzibie samorządu, po 25 latach od jej uzyskania, tej niepozornej, a jakże dzisiaj cennej, granatowej książeczki… Odwlekając ten fakt nieco w czasie, już poraz kolejny, to trochę los zdecydował za mnie, czy też pomógł mi w tym wyborze, bo w mojej obecnej kondycji fizycznej, jedyny sposób w jaki mogłabym wykorzystać tę ww. książeczkę, to „zająć jedno z łóżek szpitalnych”, które dzisiaj są bez mała już na wagę złota. Chaos wokół sektora ochrony zdrowia, ale i nie tylko, który coraz częściej zdarza mi się obserwować spowodował, że uznałam, iż ten czas już nastał… i od wczoraj by nie myśleć „czy?” to dobra decyzja, próbuję tradycyjnie już uwagę przekierować na „jak?” w tej mojej obecnej sytuacji mogę „zrobić coś dobrego”… Burza mózgu własnego została już uruchomiona… Na początek ocena czym dysponuję, mam: dwie w miarę sprawne ręce, nomen omen na dzisiaj, to prawa jest nieco sprawniejsza, głowę mam, gdy nie boli, to jest całkiem przydatna, a do tego z dość sowicie zaopatrzonym zapasem materiału potrzebnego do myślenia (ale to moja subiektywna ocena). Poza tym te sprawne ręce dają radę utrzymać nie za ciężki sprzęt (tzn. nie za dużych rozmiarów, bo na leżąco duży przygniata), z dostępem do Internetu, a więc i świeże paliwo do myślenia jest (puki co) dostarczane, a i jeszcze nie za „ciężką” w swojej masie książkę utrzymam, a to taki …olej napędowy… do... myślenia dalszego... więc może uda mi się jednak jakoś, to wszystko przetworzyć na jakieś, bliżej niedookreślone jeszcze „dobre”… czas pokaże. A jeszcze zapomniałabym... Mam otwartość (wbrew niektórym, zupełnie nietrafionym opiniom) udało mi się także upchnąć w tych swoich „głowowych” zapasach, to chętnie zaadoptuję pomysły, te realne, podsunięte mi przez czytających te słowa… 

Zatem może do … kontaktu …

środa, 30 września 2020

Czy to już… pracoholizm?


ycie polega na ustaleniu odpowiedniej proporcji pomiędzy pracą a wypoczynkiem” 

J. Pilch


O wyborze tematyki zdecydowały przede wszystkim dzisiejsze realia, czy też innymi słowy „covidowa rzeczywistość”…

A zatem będzie słów kilka o pracoholizmie…

Pracoholizm jest uzależnieniem polegającym na odczuwaniu przymusu pracy oraz silną, nie podlegającą kontroli potrzebą pracy”. Wg Woronowicz „jest to stan uzależnienia od wykonywanej pracy, powodujący zaburzenie równowagi między istotnymi elementami życia codziennego”. Mówimy o nim wówczas, kiedy związek jednostki z jej pracą stanowi poważną konkurencję dla innych ważnych związków, kiedy praca staje się źródłem większej satysfakcji niż np. życie rodzinne, czy też inne dotychczasowe relacje i zamiłowania. Nie każda pracowita i zaangażowana w swoją pracę osoba, to pracoholik. W przypadku pracoholika, praca przez niego wykonywana, traktowana jest jako dobro najwyższe. Z niekiedy zupełnym pominięciem innych ważnych wartości (np. rodziny, zainteresowań, odpoczynku), przez co daje osobie uzależnionej, możliwość potwierdzenia swojej wartości w oczach innych. Pracoholik to osoba, która wręcz odczuwa stres i poczucie winy w chwilach wolnych od pracy, np. na urlopie. Można zatem uznać, iż pracoholizm to swoista iluzja dostarczenia pewnych gratyfikacji, tj.:

  • potwierdzenie własnej kompetencji,

  • podwyższenie poczucia własnej wartości,

  • wygodny, skuteczny i usprawiedliwiony sposób ucieczki od problemów osobistych lub rodzinnych,

  • skuteczny sposób redukcji nieprzyjemnych lęków i napięć związanych z obawą porażki,

  • wyraz ekscytacji poznawczej i kreatywności.

Według Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10, aby zdiagnozować pracoholizm, wystarczy stwierdzenie trzech spośród poniżej wymienionych kryteriów:

  • wzrost zaangażowania pracę – zarówno pod względem ilości czasu, jak i sił,

  • skoncentrowanie na pracy myśli, celów i wyobraźni,

  • utrata kontroli nad swoim zachowaniem – brak obiektywnej oceny na temat tego, ile czasu rzeczywiście jest poświęcane obowiązkom zawodowym,

  • niezdolność do zaprzestania pracy, w przypadku prób – pojawiający się lęk i napięcie,

  • zmniejszenie satysfakcji z pracy,

  • nawroty zaburzenia, problemy zdrowotne i kłopoty w funkcjonowaniu społecznym.

Sprzymierzeńcem pracoholizmu poza względami organizacyjnymi, tj.: braki kadrowe, a zatem  zwiększone wymagania związane z dyspozycyjnością pracownika, jego elastycznością, ruchomy czas pracy, czy wręcz zła organizacja pracy, mogą być także np. konsumpcyjny tryb życia, czy też coraz większy materializm. Stąd aktywność pracoholików, aczkolwiek pozornie korzystna także i dla pracodawcy, w dłuższej perspektywie wiąże się z licznymi negatywnymi konsekwencjami, do których należą m.in. zwiększona absencja, przejawy wypalenia zawodowego, problemy zdrowotne i obniżona efektywność. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż ryzyko uzależnienia od pracy zwiększa się, wówczas, gdy niektóre potrzeby nie zostają zaspokojone, np. te w obszarze osobistym, a wobec braku akceptacji własnej osoby dochodzić może w takich warunkach do poszukiwania innych możliwości zaspokajania tych potrzeb, sprawdzania się i „wykazania się” w inny sposób, czyli w tym przypadku, poprzez nadmierne zaangażowanie się w pracę zawodową.

Pracoholizm to proces, którego przebieg można podzielić na trzy fazy: wstępną, krytyczną, oraz chronicznego uzależnienia. W literaturze można znaleźć wiele jego klasyfikacji, ja posłużę się autorstwa Robinson, która wyróżnia różne typy pracoholizmu, zależnie od stylu pracy, tj.: typ z bezustanną pracą, naprzemienne występowanie przymusu pracy i jej unikanie, typ z ciągłą potrzebą zmiany aktywności, z nadmierną koncentracją na detalach pracy oraz ze stałym pomaganiem w pracy innym. 

Dla zainteresowanych zjawiskiem pracoholizmu wśród pielęgniarek/pielęgniarzy w Polsce polecam w uzupełnieniu:


1.The extent of workaholism in a group of polish nurses


2.Zjawisko pracoholizmu w środowisku pielęgniarskim w Polsce


W zamian podsumowania, przywołam często pojawiające się w literaturze zdanie „pracoholizm jest jedynym społecznie akceptowanym uzależnieniem, a zachowania pracoholików są niekiedy wręcz cenione i szanowane”… hm… a cóż mamy obecnie w ochronie zdrowia??? Pozostawiam odpowiedź czytającym i zostawiam z własnymi przemyśleniami…

Niemniej nie zapominajmy, że mimo, że jest to tak „dobrze ubrane”, to jednak zawsze jest to uzależnienie… niosące ze sobą szereg konsekwencji, nie tylko dla osoby pracoholika, ale i jej otoczenia. Pracoholik, w odróżnieniu od tzw. ludzi sukcesu, czy też „karierowiczów”, jest dość często ofiarą swojego perfekcjonizmu, nigdy nie odczuwa prawdziwej satysfakcji z osiągnięcia celu („szczytu”) i nie potrafi cieszyć się ze swoich osiągnięć, a stąd już bardzo blisko do pełnoobjawowego „wypalenia zawodowego”…

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Rozmyślania z końca lata…




„Nie należy lekceważyć drobnostek, 

bo od nich zależy doskonałość” 


Michał Anioł



Koniec sierpnia od lat kojarzył mi się z końcem mojego właściwego urlopu, ale i dziwacznym, podświadomym identyfikowaniem przeze mnie końcem roku… 

Dzisiaj, pomimo, że obecny rok, nieco odstaje od poprzednich, nie tylko w obszarze reguły mojego, pourlopowego powrotu do pracy, to prawdopodobnie przez lata wypracowane nawyki „końcoroczne” są tak silne, że i tym razem doszły do głosu, który dość dobitnie mi nakazuje USIĄŚĆ, ODETCHNĄĆ I POMYŚLEĆ PO CO ŻYJĘ… w tej właśnie kolejności.

Od razu uspokoję zatroskanych, że słyszalność ww. głosu, to jedynie metaforyczne ujęcie urlopowego zwolnienia tempa codziennego życia, a nie wynik (tak mi się przynajmniej wydaje), jakiegoś schorzenia z obszaru psychiatrii. 

Dotychczas, największym wyzwaniem dla mnie w ww. trzyetapowym nakazie było przejść etap „odetchnąć”, ale życie bywa zaskakujące i obecnie trudności pojawiają się już na etapie „usiąść” i to nie jedynie warunkowane moją osobniczą nadekspresją. Jak się okazuje, pozycja leżąca, na dłuższą metę nie wszystkim odpowiada… Niemniej można, przynajmniej okresowo, uznać ją za właściwą dla realizacji nakazu… i przejść do etapu „odetchnąć”… wszak wg C. Myss „Dusza zawsze wie co zrobić, żeby się uleczyć. Wyzwaniem jest wyciszenie umysłu”. Oj tak, to prawdziwe wyzwanie dla mnie, jako osoby chorobliwie wręcz, ciekawskiej świata. Królestwo za wyciszenie… Niestety, mimo, już kilkutygodniowego stosowania w praktyce zasady, gdzieś przeczytanej „do południa robię nic, … a później wolne”, czy też literacko ujętej przez E. M. Ciorana „Co pan robi od rana do wieczora? Znoszę siebie”, to zupełne „wyciszenie się” w moim przypadku, a do tego w obecnym stanie ciała, ale i po trosze ducha, bo przecież „w zdrowym ciele zdrowy duch”, wydaje się być nie tylko trudne, jak w przypadku, „usiąść”, ale tutaj wręcz niemożliwe. By jednak móc przejść do kolejnego obszaru „pomyśleć…”, bo kolejność ma tym razem znaczenie, powtarzam sobie jak mantrę słowa J. Lennona „Jeśli marnowanie czasu daje Ci radość, to nie jest to czas zmarnowany”. Oddaję się zatem z lubością zdaniem naszej noblistki, W. Szymborskiej najpiękniejszej zabawie, jaką sobie ludzkość wymyśliła i …czytam książki…(i nie tylko), także i dlatego, by zachować choć odrobinę opisywanej przez B. Franklina rzeczy, niezbędnej każdemu, jakim jest „Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje…”. By móc zachować jak najdłużej choć tę posiadaną jego odrobinę, przywołuję sobie w pamięci zdanie E. Tolle „Panowanie nad życiem, to nie kwestia sprawowania kontroli, lecz znajdowanie równowagi pomiędzy tym, co ludzkie, a Byciem”, a skoro wg J. Korczaka „…Bycie w świecie sprowadza się do śmiesznej smutności i smutnej śmieszności”, dlatego też zdaję sobie sprawę, iż nie należy nazbyt przejmować się tym, co nieodwracalne, tylko dlatego, że już się zdarzyło, uznając przy tym, za A. France, że każde „doświadczenie płynące z naszych błędów czyni nas lepszymi”. I przy takim założeniu, docieram do etapu „pomyśleć po co żyję”, może nie skupiając się nazbyt na fragmencie „po co”, ponieważ za G. Herlingiem-Grudzińskim uznaję, że „Człowiek nie może żyć, nie wiedząc, po co żyje”, a raczej na myśleniu samym w sobie, wszak jak mawiał Cyceron „Żyć – to myśleć”,  czy też w odniesieniu go do myślenia o życiu, to raczej pytając „jak?”, bo przecież zdaniem Plutarcha „Trzeba żyć, a nie tylko istnieć”. Są w tym myśleniu i pułapki, przypomnę za L. Nowarą, że „Bóg dał człowiekowi rozum, za to diabeł – myśli”, zatem i czujność przy ich formułowaniu, naszych własnych myśli jest jak najbardziej zalecana, a zgodnie z maksymą Lao Tse „Bądź cierpliwy. Poczekaj, aż kurz opadnie, a woda się uspokoi. Nie idź naprzód, dopóki nie pojawi się właściwe rozwiązanie”.

Realizacja nakazu tym razem, tak jak przy postanowieniach około noworocznych, i u mnie, skutkuje każdorazowo sformułowaniem czegoś na ich miarę, więc będzie ono na finał…

Poza tym z czytania mam korzyści, dlatego nie będę się silić na formułowanie swoimi, być może mało zgrabnymi zdaniami, czegoś na miarę wniosków, a przywołam zdania kilku Autorów, odnotowanych w mojej pamięci w tym tytułowym rozmyślaniu z końca lata… 

- „Kiedy nauczysz się być własnym przyjacielem, nigdy nie będziesz sam” [Y. Golan],

- „Większość rzeczy pilnych nie jest ważna, a ważnych nie jest pilna” [D. Eisenhower],

- „Miej nadzieję na lepsze, przygotuj się na najgorsze” [K. Blake],

Poza tym nabieram pewności, że właściwa droga i łatwa droga zdają się nie biec tą samą ścieżką, dlatego przyjmuję (trochę na pocieszenie), za L. Brown, że „Jeżeli robisz to, co łatwe, Twoje życie będzie trudne. Jeżeli robisz to, co trudne, Twoje życie będzie łatwe” i co przy tym ważne „Nie musisz być mistrzem w czymś, żeby zacząć, ale musisz zacząć, aby być mistrzem”. Niestety w miarę upływu lat, wydaje mi się (a może tak już jest), że „Coraz więcej rzeczy rozumiem, lecz coraz trudniej mi przychodzi wyrazić to w słowach” [za S. Kisielewskim].

W podsumowaniu powakacyjnych rozmyślań, stan na dzień dzisiejszy, stwierdzam, że „Jestem tam, gdzie powinnam być” [za K. Blixen], a w ramach tegorocznych postanowień przyjmuję jako swoje na najbliższy i nie tylko rok, jako postanowienie „Każdego dnia rób jedną rzecz, która Cię przeraża” [za E. Roosevelt], pamiętając przy tym, słowa L. Knabita „Nikt nie jest byle jaki i niech to zobowiązuje mnie do tego, żeby wszystko, cokolwiek czynię, też było jakieś…” oraz jako przestrogę, przesyłam słowa znalezione w Internecie, już nie tylko dla siebie, ale i innych, „Ptak siedzący na drzewie nigdy się nie boi, że gałąź pod nim pęknie, bo swoje zaufanie lokuje nie w pojedynczej gałęzi, ale raczej w swoich własnych skrzydłach…” więc dbając o swoje, zalecam i innym samodbałość o...


środa, 29 lipca 2020

Recepta lub przepis* na … dobre życie *można sobie wybrać

Mając na uwadze, że okres wakacyjny już trwa... (tak tak, to dla tych którzy perspektywy własnego urlopu jeszcze dość długo nie dostrzegą), postanowiłam, że ten wpis będzie z serii: dla wszystkich, ale i „krótko i na temat”, a co z tego wyjdzie zobaczymy… oby było choć na temat (patrz tytuł)…

Kilka dni temu w zasobach internetowych wpadł mi w oczy rysunek, który wówczas (a jakże) udostępniłam na swoim profilu fb. Przedstawiał on „6 ZASAD DOBREGO ŻYCIA”, które dzisiaj postanowiłam nieco szerzej opisać, w odniesieniu do swojego ich  rozumienia. Tak jak i przy pierwszym wzrokowym ich odbiorze, uznałam, iż słowem kluczem, dla „całości” jest ROZUM, w podstawowym, słownikowym jego znaczeniu, czyli rozumianym jako „właściwą człowiekowi zdolność myślenia, poznawania świata”, czy też po prostu „umiejętność radzenia sobie w życiu”. W poniżej prezentowanym opisie, klasyfikując wspomniane sześć zasad dobrego życia, zaczynam ponownie od … właśnie terminu „rozum”:

  1. Zawsze używaj rozumu. Czym jest rzeczony rozum już wspomniałam, pozostaje jeszcze wyjaśnienie rozumienia „zawsze”, czyli „w każdym momencie i sytuacji, bez przerwy”… no chyba, że tylko na sen. Tym samym doradzam „Nie przestawaj się uczyć, bo życie … nie przestaje dawać lekcji”, a korzystając ze słów A. Einsteina poszerzam nieco znaczenie rozumu, wszak „Każdy głupi może wiedzieć. Sedno to zrozumieć…”.

  2. Pogódź się z przeszłością, a nie będzie zatruwać ci teraźniejszości. Przede wszystkim dlatego, że jak będziesz rozpamiętywał/-a, to co było, to w międzyczasie możesz stracić z oczu, lub nie dostrzec, tego to co niesie przyszłość, tego co może jeszcze się wydarzyć. Przecież  „Nie zostaliśmy obdarowani dobrym lub złym życiem. Zostaliśmy obdarowani  życiem. I tylko od nas zależy czy uczynimy je dobrym lub złym…” dlatego ważne, jak mówił S. Jobs „Musisz odnaleźć to, co kochasz. Dotyczy to zarówno pracy, jak i życia prywatnego”, im szybciej tym lepiej, ważne by nie przestać szukać.

  3. Nie porównuj swojego życia z cudzym. Nie wiesz, jaką cenę za nie płaci. Przecież „Każdy z nas ma swoją drogę w życiu. Inni mogą iść razem z Tobą, ale nikt nie może przejść jej za Ciebie”, za C.G. Jungiem zacytuję „But, który pasuje na jedną stopę, uwiera inną. Nie ma jednego przepisu ma wspaniałe życie, który odpowiada każdemu”. Dlatego „Rób to, co kochasz. Nieważne, jak dobrze to robisz. Ważne, ile radości Ci to sprawia”, czy też po prostu „Rób więcej rzeczy, które powodują, że zapominasz zajrzeć do telefonu”. 

  4. Czas leczy niemal wszystkie rany. Daj sobie czas. Przecież „Niezależnie od tego, co się wydarzyło poprzedniego dnia, ptaki zawsze zaczynają dzień radosnym ćwierkaniem” i jak mawiała K. Butler „Zachody słońca dowodzą, że bez względu na to, co by się działo, każdy dzień może zakończyć się w piękny sposób”. Więc za G. Whitleyem „Przypominaj sobie każdego ranka, że jesteś tu na ziemi z jakiegoś powodu. Masz talenty i cechy, które mogą przynieść dużo dobra innym”. 

  5. Co inni powiedzą o tobie, to nie Twój interes. Za sugestią Dante Alighieri „Idź swoją drogą, a ludzie niech mówią, co chcą”,  wszak „Jeżeli chcesz poczuć się fatalnie, posłuchaj, co mówią o tobie inni”, te słowa K. Kampy warto jeszcze uzupełnić o „Nie mów o sobie źle, inni zrobią to lepiej”. Dlatego też „Nie marnuj czasu na ciągłe wyjaśnienia. Ludzie słyszą to, co chcą słyszeć i wierzą w to, w co chcą wierzyć”. A w patowych, plotkarskich okolicznościach „Bądź jak rzepak – olej wszystko i rozkwitaj”

  6. Nikt nie jest odpowiedzialny za Twoje poczucie szczęścia, tylko Ty. „Szczęście jest emocją, spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne”, zatem jest bardzo „nasze”, a skoro jest tak bardzo indywidualne, to i bardzo subiektywne. Powtórzę jak mantrę, za mistrzem Szeng Jen „Twój los leży w Twoich rękach, poleganie na kimś innym jest głupotą”.

By spełnić obiecane na wstępie …„krótko i na temat”, tym razem w ramach podsumowania, załączę kolejną grafikę z tytułowym RECEPTO PRZEPISEM NA DOBRE ŻYCIE...

(z serii: znalezione w Internecie)

A w jej uzupełnieniu, ale także i ku przestrodze, jeszcze kilka cytatów:

Ad. 1.

Bądź… ponieważ „Nikt nie jest zobowiązany, by kogokolwiek lubić, ale istnieje pewna rzecz, o której warto pamiętać - szacunek”, ponadto zawsze, a może i przede wszystkim, szanuj sam siebie i pamiętajmy o słowach W. Eichelbergera „Szanujmy granice drugiego człowieka. Nawet jeśli on sam swoich granic nie szanuje”.

Ad. 2. 

Bądź… mimo wątpliwości wyrażonych słowami J. Lennona „Bycie szczerym może nie da Ci zbyt wielu przyjaciół. Ale zawsze da Ci tych właściwych”, ponieważ po prostu warto być…, zawsze… i mimo wszystko.

Ad. 3.

Bądź… i nie zapominaj nigdy, pomimo, że zdaniem M. Latosa, to bliżej niedookreślone coś jest „dosyć trudne w zrozumieniu, trochę enigmatyczne…, które każdy interpretuje na potrzeby chwili. I lepiej go nie używać. To odpowiedzialność. O niej często zapominamy”, a nie powinniśmy, choćby dlatego, że stanowi ona warunek dla naszej wolności, wszelakiej…

Ad. 4.

Bądź…, niemniej z tyłu głowy niech pozostają słowa A. Dumasa, że „Są przysługi tak wielkie, że można je spłacić tylko przez niewdzięczność”.

Ad. 5.

Bądź…, nie zapominając jednak o słowach T. Sheltona „Nie każdy jest Twoim przyjacielem…” chciało by się dodać niestety. Ale przecież nie w ilości, a jakości jest prawdziwa ich siła (patrz ad.2).

Tym samym przedurlopowo, urlopowo, czy tez już i pourlopowo polecam kompleksowe zastosowanie tytułowej recepty/przepisu na…, najlepiej niezwłocznie, już od dzisiaj…