„Niektórych dopiero stan chwiejności
doprowadza do równowagi”.
Tadeusz Gicgier
Już na wstępie przepraszam czytającego te słowa, za pojawiający się w poniższym opisie „chaos myślowy”. Może być to wynikiem… zbytniej chęci spełnienia postawionego sobie celu: przygotowania co najmniej jednego wpisu w miesiącu, a luty, mimo, że i tak tym razem 29-dniowy, okazał się zbyt krótki do pełnego, wcześniejszego uporządkowania w głowie tego, co przez ostatnie tygodnie w niej się kłębiło… A mianowicie, rzecz będzie o… konsekwencjach nie podjęcia leczenia syndromu bmw…
Czytając, być może zbyt dużo, a do tego dość mocno zróżnicowanych w treściach informacji, natknęłam się na opisy kilku znanych w psychologii, syndromów. Nie wiedzieć dlaczego, analizując na bieżąco czytane treści, każdorazowo dochodziłam do wniosku, że mają one z tytułowym syndromem, gdyby na nie popatrzeć z perspektywy przyczyna – skutek, wiele wspólnego. Nie mam jednak pewności przy obecnym stanie mojej wiedzy i obserwacji, a i chyba odwagi na jednoznaczne wskazanie, co jest przyczyną, a co ich skutkiem. Dlatego przynajmniej na chwilę obecną, uznałam, że w konsekwencji przewlekłego, utrwalonego jego występowania u danej osoby, można by diagnozować, uznając za konsekwencję „nie podjęcia leczenia”, jeden z trzech znanych w psychologii zjawisk, tj.:
- Syndrom gotującej się żaby,
- Syndrom Pollyanny,
- Syndrom superbohatera.
Syndrom gotującej się żaby odnosi się do okoliczności, w tym przypadku np. organizacyjnych, dających się sklasyfikować jako co najmniej trudne, czy problematyczne, które w miarę upływu czasu, przybierają na sile. Człowiek wówczas, jak ta żaba w eksperymencie, wrzucona do stosunkowo jeszcze nie bardzo ciepłej wody, adoptując się do rosnącej temperatury, w miarę jej podgrzewania, nie dostrzega właściwego momentu, w którym należało by „opuścić garnek”. Człowiek starając się stale dostosowywać do otaczającego go otoczenia, traci energię na często zupełnie niepotrzebne działania i dopiero „gotując się” – gdy sytuacja wymyka mu się już zupełnie spod kontroli (woda w garku wrze), jak ta żaba, podejmuje ten trud, niestety skazany jest na porażkę, bo nie jest już w stanie wykrzesać z siebie czegokolwiek. Dlatego nie zapominajmy, że ciągłe dostosowywanie się do... wymaga od nas stałego dopływu energii. Więc nie traćmy jej zbytecznie, czekając nie wiadomo na co…, bo może się okazać, że gdy już sami w końcu uznamy, że należy wyskoczyć (opuścić garnek – organizację), bo temperatura jest zbyt wysoka, nie starczy nam już sił na ten skok, gdyż całą energię utracimy wcześniejszej. Dzieje się tak dlatego, że zawsze łatwiej jest nam zwrócić uwagę na to, co jest zmianą nagłą, aniżeli na taką, która powolnie, ale w sposób destrukcyjny przybiera na sile. Okazuje się, że żaba ginie, nie z powodu wrzącej wody, lecz z powodu niezdolności do decydowania o swoim życiu, nazbyt długiego odwlekania decyzji o ucieczce i przesadnym, zbyt długim dostosowywaniu się do coraz trudniejszych warunków otoczenia. Dlatego SKACZ KIEDY JESZCZE MASZ SIŁĘ…
Syndrom Pollyanny, opisuje okoliczności, w których człowiek o określonym typie osobowości, będąc narażonym na niesprzyjające mu środowisko, niekiedy wykazuje pewne predyspozycje do tego, by w sposób szczególny być podatnym na nadmierny stres, czy występowanie wypalenia zawodowego. Mając na uwadze fakt, iż „droga do zmiany wiedzie poprzez akceptację i tak byłoby najlepiej”, uznaje on, że skoro już w tym środowisku i na takim stanowisku jest, to być może jest ono dla niego najlepszym, co aktualnie może mu się przydarzyć. Dlatego też staje się swoistym wyznawcą formuły z serii „zaakceptuj to”, „znajdź powody do wdzięczności”, „znajdź korzyści z tej sytuacji”. Otoczenie wówczas staje się polem korzyści, klasyfikowanych według zasad bohaterki książki o tożsamym tytule, której życie mimo, że było bardzo trudne, to stało się swoistym poligonem do zbierania doświadczeń, hartowania odporności psychicznej. Pollyanna to postać, która potrafiła dostrzec w każdej sytuacji coś pozytywnego. Jej postawa pozwala „uczyć się jak powoli stawać się sobą w pełni, jak stawiać granice…”, jest tylko jeden warunek by móc uniknąć tego, tylko na pozór pozytywnego syndromu, gdy występuje on u osób, które na siłę, nawykowo wręcz, dopatrują się pozytywów również w sytuacjach od których powinny stronić, bo NIE MOŻNA przy tym optymistycznym patrzeniu na świat, NIE OBIEKTYWIZOWAĆ SWOJEGO OSĄDU!!!
W obu ww. przypadkach warto zalecać wszystkim złoty środek pomiędzy „syndromem gotowanej żaby, a syndromem Pollyanny”, czy też po prostu UNIKANIE SKRAJNOŚCI WESPÓŁ Z BYCIEM SOBĄ!!!
Syndrom superbohatera (syndrom Atlasa), opisuje w najprostszy z możliwych sposób, jak nie lokować poczucia własnej wartości w innych osobach, „jest sposobem przystosowania się do życia ludzi, którzy doświadczyli w przeszłości sytuacji trudnych i urazowych – je udźwignęli, niemniej nie bez konsekwencji w dalszym życiu”. Za pierwowzór dla charakterystyki osób z tego typu syndromem, posłużył mityczny Atlas „silny za siebie i za innych, wciąż czujny, zawsze ofiarny, ale też nieustannie samotny i niespełniony. Jest przykładem na to, że to, co nas nie zabija, niekoniecznie nas wzmacnia”. Jest on wynikiem zaistnienia zarówno: bezradności – która z czasem może minąć, oraz silnego poczucia zagrożenia. Istotnym jego komponentem są silne emocje, najczęściej lęk, poczucie straty, cierpienie, wstyd, upokorzenie. To wbrew pozorom, syndrom typowy dla osób, które poradziły sobie z wcześniejszymi trudnościami, obecnie będące w pełni samodzielne, aktywne zawodowo i społecznie, tworzące związki, utrzymujące kontakty z bliskimi. Dość często postrzegane są wręcz jako zaradne, dzielne, czy niekiedy wręcz bohaterskie. Stąd mówimy o syndromie superbohaterów, bo są to często ludzie wręcz heroiczni, którzy mimo różnorodnych przeciwności nie poddali się, potrafili się zmobilizować, i odbudować swoje życie. Jednak problemem staje się fakt, iż „kiedy już minie najgorsze, nie potrafią odpuścić, rozluźnić się. Powiedzieć sobie <hurra, zrobiłem, co trzeba i udało mi się>. Dlatego to jest pułapka adaptacyjna. Taki człowiek żyje w ciągłym napięciu, gotowości zmierzenia się z zagrożeniem, nawet gdy nic mu nie grozi. Dlatego nieustannie się zabezpiecza i nie lubi niespodzianek”. Syndrom Atlasa jest złożonym stanem psychicznym, ale najbardziej charakterystycznym jego przejawem jest kompulsywna potrzeba kontrolowania swojego życia, swoich bliskich oraz skłonność do przyjmowania na siebie zbyt wielu obowiązków, wyręczania innych, a to już prosta droga do patologii… np. pracoholizmu, bo „Atlas nie odczuwa trwałej satysfakcji z tego, czego dokonał. Może chwilową radość, ale szybko okupioną niepokojem”. Ponadto ważną rolę w syndromie superbohatera przypisuje się … „wypracowanej umiejętności rozumienia i współodczuwania przeżyć innych i zawsze towarzyszące mu silne poczucie odpowiedzialności” i „powód, mniej oczywisty – on czuje się o tyle wartościowy, o ile inni ludzie go cenią, kochają i zauważają. W związku z tym nie postawi wszystkiego na jedną kartę, nie zerwie relacji z tymi, na których mu zależy, nie narazi się na ich niezadowolenie”...
Widząc niebezpieczeństwa płynące z zaistnienia w rzeczywistości, każdego z zaprezentowanych syndromów w realnym, codziennym funkcjonowaniu zawodowym środowiska pielęgniarskiego w Polsce, w dobie wzmożonych komunikatów o epidemiach… zalecam LECZMY SIĘ SZYBKO I SKUTECZNIE. Szczególnie uczulam na ryzyko wystąpienia, w mojej ocenie, najpoważniejszej dzisiaj konsekwencji „nie leczenia syndromu bmw”, syndromu pokracznego „superbohatera”, czy też „superbohaterek”. W uzasadnieniu osobistych obaw stwierdzam, że poddani wnikliwej analizie, okazują się być postaciami wręcz tragicznymi, bo w gruncie rzeczy nic nie robią bezinteresownie. Przede wszystkim za cel służy im, zdobycie przychylności innych ludzi, którzy dadzą im pewność, że są ważni, czy wręcz niezastąpieni, przez co już zawsze towarzyszy im lęk o coś…, on/ona zaś „skupiony na tworzeniu różnych protez bezpieczeństwa, nie umie cieszyć się tym, co już osiągnął, a to, co stworzył, niszczy brakiem umiaru”. ZATEM MIEJMY UMIAR… we wszystkim, bo ponoć „co za dużo to nie zdrowo”, czy też „nawet świnie nie chcą…”.